Pożar w Czeskiej Szwajcarii nie rozprzestrzenia się na nowe miejsca, ale jego zarzewie nie zostało jeszcze zlokalizowane - poinformowała rzeczniczka policji Martina Goetzova. Strażacy docierają na miejsce pożaru, wycinając drzewa lub opuszczając się na ziemię na linach. Według informacji ze sztabu akcji gaśniczej jeden ze strażaków odniósł poważne obrażenia.

Do zdarzenia doszło w trudno dostępnym terenie, gdzie strażak został przygnieciony przez upadające drzewo. Został on przetransportowany śmigłowcem pogotowia ratunkowego do szpitala w Uściu nad Łabą. Według kierujących akcją gaśniczą jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

To pierwszy poważny uraz u uczestnika akcji gaśniczej od jej rozpoczęcia w Parku Narodowym Czeska Szwajcaria na północnym-zachodzie Czech, gdzie od tygodnia płoną lasy. Dotąd informowano o niegroźnych urazach czy otarciach, w kilku przypadkach potrzebna była terapia tlenowa.

Sytuacja wciąż nie jest pod kontrolą

Sobotnie krótkie deszcze nie pomogły w gaszeniu, ale i tak ułatwiły pracę strażakom, schładzając powietrze. Przez cały dzień z uwagi na niski pułap chmur działań nie podjęły samoloty gaśnicze z Czech i Szwecji. W gaszeniu pożaru uczestniczyły za to śmigłowce.

Strażakom w niektórych miejscach udało się zlikwidować skupiska ognia, ale nie udało im się zmniejszyć całkowitego obszaru trawionego ogniem, który obejmuje nadal powierzchnię wynoszącą około dwóch na pięć kilometrów. Wiele miejsc jest wciąż niedostępnych dla sprzętu gaśniczego, problematyczne jest dotarcie do popularnego Wąwozu Edmunda czy w okolice granicy czesko-niemieckiej. Strażacy nie wykluczają, że w niektórych miejscach wciąż płoną drzewa i krzewy. W mocno zadymionych miejscach trudno jest to ocenić.

PSP: Polscy policjanci i strażacy zakończyli misję w Czeskiej Szwajcarii, w niedzielę wracają do domu

"Polska grupa ratownicza złożona z policjantów i strażaków zakończyła działania w Republice Czeskiej. Dzisiaj wykonano trzy loty, w sumie sześć i pół godziny pracy. Podczas pięciu dni działań załoga wykonała 16 lotów, spędziła 39 godzin w powietrzu. Zrzucono na płonące lasy 1,467 milion litrów wody, czyli 1467 ton. Podczas całej misji dokonano 489 zrzutów wody" - poinformował dziś rzecznik PSP bryg. Karol Kierzkowski.

Dodał, że powrót polskich ratowników zaplanowano na niedzielę w godzinach popołudniowych.

Polscy policjanci i strażacy wylecieli we wtorek po południu z Warszawy policyjnym śmigłowcem S-70i Black Hawk. Maszyna jest wyposażona w specjalny zbiornik na wodę - tzw. bambi bucket o pojemności około 3 tys. litrów.

W akcji uczestniczyły też dwa słowackie i cztery czeskie śmigłowce. Czeskich strażaków wspierały także cztery helikoptery z Niemiec, które pomagały w zrzutach wody w bezpośrednim sąsiedztwie czesko-niemieckiej granicy. Jeden ze śmigłowców bazujących w Czechach wykorzystywany był m.in. przy rekonesansach.

Pożar w parku narodowym rozpoczął się w niedzielę i szybko objął obszar o powierzchni ponad 1000 hektarów, w tym trudno dostępne tereny. Dziś znacznie zwiększono liczbę interweniujących strażaków - jest ich 755, w tym 420 ochotników.