Stany Zjednoczone rozpoczęły drugi tydzień akcji militarnej w Afganistanie. Od wczorajszego wieczora samoloty bombardowały afgańską stolicę Kabul oraz inne główne miasta kraju. Celem ataków były przede wszystkim lotniska i obiekty wojskowe w Kandaharze, Dżalalabadzie i Heracie.

Według agencji Associated Press, bomby i rakiety spadły m.in. na Kabul, Dżalalabad, Kandahar i Herat. W Kabulu odgłosy eksplozji dochodziły z rejonu lotniska, akademii wojskowej i bazy artylerii. W Kandaharze celem ataku była baza wojskowa, a w Heracie - lotnisko. Co te naloty oznaczają dla sił afgańskiej opozycji? Tłumaczy minister spraw zagranicznych Sojuszu Północnego - Abdullah Abdullah: "Taliban stracił zdolność reakcji, nie może już przeprowadzić kontrofensywy. Naszym zdaniem to największy sukces nalotów. Oczywiście znacznie spadło też morale w siłach talibów, na porządku dziennym zdarzają się dezercje z ich oddziałów. Dowódcy nie tylko przechodzą na naszą stronę, ale też na przykład z całymi rodzinami uciekają z Afganistanu" - z ministrem Abdullahem rozmawiał nasz specjalny wysłannik do Afganistanu - Piotr Sadziński. Jest on jednym z niewielu dziennikarzy, którym udało się dotrzeć w bezpośrednie sąsiedztwo linii frontu koło Kabulu.

Mieszkańcy Kabulu słyszeli około dziesięciu eksplozji. Po raz kolejny wyłączono prąd. Co najmniej dwie bomby spadły na przedmieścia Dżalalabadu. Kilka razy atakowano Herat. Amerykanie zrzucili bomby na tamtejsze lotnisko i centrum komunikacyjne. Według afgańskiej islamskiej agencji prasowej w Kandaharze bomby i rakiety spadły na główna bazę talibów, która stanęła w płomieniach. Talibowie twierdzą, że od czasu rozpoczęcia amerykańskiej akcji militarnej na Afganistan zginęło już ponad trzysta osób. Po raz pierwszy Pentagon poinformował, że jeden z samolotów pomyłkowo zbombardował jedną z zamieszkałych dzielnic. Wyraził z tego powodu ubolewanie.

08:30