Tajlandzkie wojsko, które dokonało bezkrwawego zamachu stanu, wezwało byłych przywódców kraju, w tym byłą premier Yingluck Shinawatrę, na rozmowy. Jednocześnie zabroniło im opuszczania kraju. W Bangkoku jest spokojnie - relacjonują agencje.
Jak podają agencje prasowe, w Bangkoku jest spokojnie. Na ulicach nie ma czołgów. Najwięcej wojskowych przebywa w okolicach siedziby rządu.
W 10-milionowej metropolii panuje mniejszy ruch niż zwykle, pozamykane są szkoły i uniwersytety.
Wszystkie kanały telewizyjne zaprzestały nadawania swych programów. Na ekranach wyświetlana jest nazwa Narodowa Rada ds. Utrzymania Spokoju i Porządku, a w tle słychać patriotyczne utwory. W regularnych odstępach czasu emitowane są biuletyny nowego reżimu, odczytywane przez rzecznika armii. W krótkich dziennikach telewizyjnych pokazywane są pojazdy wojskowe obok stołecznego lotniska.
Agencja AFP relacjonuje, że ok. 30 młodych osób złamało zakaz protestów i zorganizowało demonstrację przed Pomnikiem Demokracji w Bangkoku. Żołnierze nie zareagowali.
Internet działa normalnie, ale wojsko zagroziło, że może odciąć do niego dostęp.
Wczoraj dowódca tajlandzkiej armii generał Prayuth Chan-ocha oświadczył, że wojsko przejęło kontrolę nad krajem. Armia zawiesiła konstytucję, wprowadziła godzinę policyjną i zakaz protestów. Stało się to dwa dni po ogłoszeniu przez armię stanu wojennego.
(j.)