Pracownicy fabryk odzieżowych w Bangladeszu są zmuszani do pracy po 19 godzin na dobę. Dziennikarze angielskiego BBC ujawnili, że są przetrzymywani na siłę. Bywa że muszą pracować zamknięci na klucz.

Pracownicy zaczynają pracę o 7 rano, a kończą o 2:30 nad ranem - w sumie spędzają w pracy po ok. 19,5 godziny.

Dziennikarz BBC z ukrycia filmował fabrykę Ha Meem Sportswear, gdzie szyte są ubrania sprzedawane na całym świecie. Kilka tygodni temu doszło tam do pożaru. Mimo to, drzwi w zakładzie są zamknięte podczas całej  19-godzinnej zmiany.

Jeden z pracowników, twierdzi, że za całą zmianę zarabia około 10 złotych - do pracy musi wrócić ponownie na 7 rano.

Jeden z dziennikarzy udał się do fabryki i przedstawił jako właściciel firmy odzieżowej, który chce zamówić ubrania. Właściciel zakładu pokazał zamówienie, z którego wynikało, że jego pracownicy szyją ubrania m.in. dla Lidla - dyskontu spożywczego obecnego również na polskim rynku. Właściciel Ha Meem Sportswear zapewniał, że ludzie pracują tylko do 17:30 - nad dowód pokazał karty pracy pracowników.

Kalpona Akter, z organizacji w Bangladeszu pomagającej pracownikom, przyznała, że właściciele fabryk ukrywają przed obcokrajowcami prawdziwe warunki pracy. Większość fabryk ma dwa różne dokumenty potwierdzające liczbę godzin przepracowanych przez zatrudnionych. Jeden jest pokazywany klientom, drugi jest dla pracowników - przyznała.

O nieludzkich warunkach pracy w szwalniach w Bangladeszu głośno zrobiło się w kwietniu, gdy na przedmieściach Dakki zawaliła się fabryka Rana Plaza. Pod gruzami zginęło ponad tysiąc osób. „Newsweek” napisał wtedy, że w jej ruinach znaleziono metki polskiej marki Cropp, należącej do firmy LPP. Kilka dni temu wyszło również na jaw, że w Bangladeszu szyte są polskie mundury dla wojska.