Spośród tysiąca rannych w starciach w Biszkeku, po których kirgiska opozycja przejęła władzę w kraju, tylko dla pięciuset znaleziono miejsca w kilku największych szpitalach w mieście. Radio nadaje apele o krew, placówkom brakuje też opatrunków. Liczbę zabitych w zamieszkach ocenia się na 75 osób.

Według Lekarzy bez Granic, w szpitalach w Biszkeku brakuje krwi do transfuzji, opatrunków, środków znieczulających, a rezerwy podstawowych leków są minimalne. Lekarze ci organizowali w czwartek ze swej bazy logistycznej we francuskim Bordeaux pilny transport leków i innych środków niezbędnych dla ciężko rannych po operacjach chirurgicznych.

Pracujemy z naszymi partnerami z Kirgiskiego Czerwonego Krzyża nad pozyskaniem krwiodawców - powiedziała dziennikarzom Pascale Meige Wagner, kierująca operacjami Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Azji centralnej.

Tymczasem w mieście nie cichną odgłosy starć. Minister spraw wewnętrznych tymczasowego rządu Bołot Szernijazow wydał w czwartek rozkaz strzelania do rabusiów, którzy grabią gmachy urzędów i sklepy w Biszkeku. Ze zdewastowanego Białego Domu, jak nazywana jest siedziba prezydenta Kurmanbeka Bakijewa, wynoszono nawet kaloryfery. Na trawnikach przed pałacem wiatr rozwiewa tysiące dokumentów, które ludzie wyrzucili przez roztrzaskane okna wraz z kosztownymi sprzętami pałacowymi.

Jeszcze w czwartek rano setki ludzi wchodziły do Białego Domu, mijając wraki pojazdów, które posłużyły do rozbicia pałacowej bramy. Zagraniczni dziennikarze, którzy pojawili się tam po południu tego dnia, usłyszeli już jednak od miejscowych: Przyszliście za późno. Nie zostało tu już nic do zabrania.