Nie kończymy protestu - mówią mieszkańcy Stuttgartu, najbogatszego miasta Niemiec. To ich odpowiedź na decyzję lokalnych polityków o referendum w sprawie budowy podziemnego dworca kolejowego. Kontrowersyjna, bo droga inwestycja doprowadziła do wielkiej akcji obywatelskiej. Na demonstracjach pojawia się nawet 100 tysięcy ludzi, a od 7 miesięcy w miejskim parku stoi namiotowe miasteczko.

Przeciwnikom inwestycji nie podoba się, że referendum będzie w całym landzie Badenia-Wirtembergia. Ten projekt dotyczy Stuttgartu i tylko mieszkańcy miasta powinny o tym decydować - mówi Markus, od 7 miesięcy mieszkający tu w namiocie. Myślisz, że w Karlsruhe czy Tybindze tłumy pójdą zagłosować, bo tu wycinają drzewa, które mają dwieście lat? Tamte mają nawet 350 lat - dodaje.

Problem frekwencji jest istotny, bo zapisy w lokalnym prawie mówią, że jedna trzecia mieszkańców uprawnionych do głosowania musi zagłosować przeciw, żeby wyniki głosowania były wiążące, a tyle osób nawet nie głosowało w ostatnich wyborach.

 

Poparcie płynie jednak z Austrii, Szwajcarii, podobno nawet z Chin. W parku mieszka i w sukces akcji wierzy też Tomek. Wierzę, ale wiem też, że ci ludzie wymyślili to dla pieniędzy. Oni są tam wysoko, a my jesteśmy tu - podkreśla.

Na dole, w parku, jest też przedsiębiorca Peter. Wielu z nas chodzi do pracy, a wieczorem wraca tu spać. Ja mam jeszcze lepiej – prowadzę firmę. Pracownicy pracują, a szef, można powiedzieć, ma urlop - śmieje się.

Humory dopisują, ale protest w każdej chwili znów może stać się gwałtowny. Dochodziło już do starć z policją, byli ranni, były aresztowania. Na drzewach nadal są stanowiska, z których aktywiści są gotowi bronić parku. Chodzi o przyrodę, ale też o pieniądze. W międzyczasie planowane koszty wzrosły z 4,5 do prawdopodobnie już 7 miliardów euro.

Głosowanie ma dotyczyć tylko udziału finansowego landu w inwestycji. Głównym inwestorem jest jednak Deutsche Bahn, która chce kontynuować inwestycje.