O północy z piątku na sobotę rozpoczął się pierwszy od 13 lat strajk związkowców British Airways. Negocjacje dyrekcji z pracownikami zakończyły się fiaskiem. Protest personelu pokładowego potrwa do poniedziałku. W tym czasie ma zostać odwołanych 1100 spośród 1950 lotów.

Wprawdzie dyrekcja BA twierdzi, że mimo strajku, ponad 60 proc. pasażerów powinno dotrzeć do celu, to nie ulega wątpliwości, że strajk spowoduje olbrzymie zamieszanie na lotniskach i pokrzyżuje plany podróży dla tysięcy osób.

Związkowcy protestują przeciwko planowi oszczędnościowemu firmy, który ma uderzyć w pracowników. British Airways, które zatrudniają ok. 12 tys. pracowników personelu pokładowego, chcą zaoszczędzić rocznie ok. 62,5 mln funtów (prawie 100 mln dol.).

Plan oszczędnościowy przewiduje zamrożenie płac w 2010 r., przeniesienie około 3 tys. pracowników z etatów pełnych na niepełne i redukcję personelu kabinowego na dalekich trasach.

Dyrektor generalny British Airways Willie Walsh wyraził "głębokie ubolewanie" z powodu fiaska negocjacji i zapowiedział, że wprowadzone zostaną w życie plany awaryjne. Zamierzamy przewieźć tak wielu naszych klientów jak będzie to możliwe w sposób bezpieczny i komfortowy - zapewnił.

Jak informuje Reuters, BA przekwalifikowały ok. 1000 pracowników administracyjnych do tymczasowego pełnienia obowiązków personelu pokładowego, zarezerwowały miejsca dla swoich pasażerów u innych przewoźników oraz wyczarterowały samoloty z załogami na niektórych liniach.

Normalnie British Airways przewożą dziennie 70 tys. pasażerów. W ciągu weekendu mają nadzieję przewieźć ok. 49 tys.

Współsekretarz generalny związku zawodowego Unite Tony Woodley oskarżył Walsha, że "wypowiedział wojnę" związkowi, jednemu z największych w Wielkiej Brytanii.

W pierwszym etapie protest ma trwać 3 dni. Kolejne 4 dni strajku mają rozpocząć się 27 marca.