Hiszpańskie kliniki aborcyjne strajkują z powodu kontroli, którymi nękają je władze. W ramach protestu ponad 30 prywatnych placówek zajmuje się tylko przypadkami, w których zagrożone jest życie matki. Wzmożone kontrole mają związek z ubiegłorocznymi zatrzymaniami ginekologów i anestezjologów oskarżonych o dokonywanie nielegalnych, późnych aborcji.

Aborcję dopuszczono w Hiszpanii, w szczególnych wypadkach, w 1985 roku. W minionej dekadzie liczba aborcji w tym kraju podwoiła się. Aborcja do 12. tygodnia jest w Hiszpanii dopuszczalna w sytuacji, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, a do 22. tygodnia w przypadku groźby uszkodzenia płodu.

Dopuszcza się też przerwanie ciąży w każdym okresie, jeśli urodzenie dziecka miało stanowić zagrożenie dla zdrowia fizycznego i psychicznego matki. Oczywiście konieczne jest w takich przypadkach orzeczenie lekarskie.

Ten ostatni warunek jest bardzo szeroko interpretowany. Z badań wynika, że ponad 95 procent aborcji dokonuje się właśnie ze względu na to zagrożenie.

Aborcja pozostaje w tradycyjnie katolickiej Hiszpanii kwestią kontrowersyjną. Niektórzy z rządzących socjalistów domagają się dalszej liberalizacji przerywania ciąży. Premier Jose Luis Rodriguez Zapatero, którego w marcu czekają trudne wybory powszechne, jest temu jednak przeciwny.