Premier Tajlandii Abhisit Vejjajiva ogłosił stan wyjątkowy w Bangkoku, po tym, jak uczestnicy antyrządowych demonstracji wdarli się na teren parlamentu. Manifestanci żądają ustąpienia obecnych władz Tajlandii i rozpisania nowych wyborów.

Demonstranci na krótko wdarli się na teren parlamentu w Bangkoku. Po 20-minutowym szturmie opuścili teren i z powrotem wyszli protestować na ulice. Kilkuset manifestantów sforsowało najpierw kordon sił bezpieczeństwa i weszło na teren parlamentu. Demonstranci nie próbowali jednak przedostać się do samego budynku.

W momencie szturmu w budynku przebywał wicepremier Suthep Thaugsuban, inni członkowie rządu i parlamentarzyści.

Po około 20 minutach na prośbę opozycyjnych deputowanych, manifestanci wycofali się do wyjściowej bramy. Przywódcy protestujących oświadczyli, że manifestacja wraca na swoje stare miejsce - do głównego centrum handlowego w Bangkoku i na Stare Miasto. Osiągnęliśmy cel na dzisiaj - powiedział jeden z przywódców wiecu.

Jak poinformowały tajlandzkie władze, z terenu parlamentu śmigłowcem ewakuowano deputowanych i ministrów uwięzionych w budynku. Zanim doszło do szturmu, w parlamencie odbywało się posiedzenie rządu. Niektórzy ministrowie wyszli z budynku, zanim na teren wdarli się demonstranci. Jeszcze wcześniej tajlandzki parlament przerwał swą środową sesję, gdy manifestanci otoczyli budynek.

Ubrani w czerwone koszule zwolennicy byłego premiera Thaksina Shinawatry protestują w Bangkoku już czwarty tydzień.

Thaksin Shinawatra kierował rządem Tajlandii w latach 2001-2006. Został usunięty z urzędu w 2006 roku w wyniku zamachu stanu przeprowadzonego przez wojskowych, zarzucających mu korupcję i nepotyzm. W 2008 roku został skazany zaocznie na dwa lata więzienia pod zarzutem "konfliktu interesów" i nadużycia władzy. Obecnie przebywa na emigracji