Przed sądem w Los Angeles toczy się proces Conrada Murraya, osobistego lekarza zmarłego dwa lata temu "króla popu" Michaela Jacksona. Świadek Kathy Jorrie zeznała, że Murray wielokrotnie zapewniał ją o doskonałym stanie zdrowia Jacksona. Przeczy to wcześniejszym zeznaniom Kenny'ego Ortegi, dyrektora planowanego tournee piosenkarza. Według niego, na kilka dni przed śmiercią Jackson roku był bardzo słaby.

Według bliskiego współpracownika Jacksona, Micheala Amira Williamsa, piosenkarz był prawie do końca w dobrym nastroju, rozmawiał z fanami przed swoim domem a próbę generalną koncertu widzowie ocenili jako "zachwycającą". Przygotowania do wyjazdu do Londynu szły pełną parą.

Dopiero w dniu tragicznych wydarzeń Williams dostał telefon od zdenerwowanego Murray'a. Ten miał mu powiedzieć, żeby natychmiast przyszedł do rezydencji Jacksona. Po przyjściu zobaczył jak lekarz usiłował reanimować nieprzytomnego piosenkarza.

Prokuratura zarzuca Conradowi Murray'owi, że spowodował śmierć piosenkarza, podając mu propofol, silny środek znieczulający. Zdaniem biegłych, lekarz nie powinien był podawać propofolu w warunkach domowych, gdyż środek ten można bezpiecznie stosować tylko w szpitalu. Kardiologowi, jeśli zostanie uznany za winnego, będzie grozić do czterech lat więzienia.