Śmierć sędzi Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginsburg na 51 dni przed wyborami prezydenckimi wznieciła polityczny spór na temat jej następcy. Demokraci są za tym, by zgodnie ze zwyczajem nominacji dokonał przyszły prezydent. Republikanie chcą, by nastąpiło to przed wyborami.

Spór o zapełnienie miejsca w Sądzie Najwyższym po Ginsburg - zmarłej w piątek 87-letniej liberalnej legendzie amerykańskiego sądownictwa - rozpoczął się tuż po jej śmierci. Już w pierwszym oświadczeniu kondolencyjnym, lider republikanów w Senacie Mitch McConnell zapowiedział, że Senat będzie głosować nad wybranym przez prezydenta Donalda Trumpa potencjalnym następcą Ginsburg jeszcze podczas jego kadencji.

W sobotę głos zabrał też sam prezydent Trump, który obwieścił na Twitterze, że nie będzie zwlekał z wybraniem następcy Ginsburg.

Zostaliśmy postawieni w pozycji władzy i wagi, aby podejmować decyzje dla ludzi, którzy tak dumnie nas wybrali. Za najważniejszą z nich od dawna uważa się wybór sędziów Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Mamy ten obowiązek (zrobić to) bez zwłoki! - napisał prezydent.

Zapowiedź ta wywołała kontrowersje po stronie demokratów. Zgodnie z niepisanym zwyczajem, nowych sędziów Sądu Najwyższego nie wybierano na krótko przed wyborami. Co więcej, gdy w swoim ostatnim roku urzędowania prezydent Barack Obama usiłował wypełnić wakat po sędzim Antoninie Scalii, Republikanie pod wodzą McConnella zablokowali kandydata Obamy, powołując się na ten zwyczaj.

Mitch McConnell ustanowił precedens. Żadnego wypełniania wakatów w Sądzie Najwyższym w roku wyborczym - oznajmił na Twitterze senator Partii Demokratycznej Ed Markey. Zagroził on, że jeśli stanie się inaczej, w przyszłej kadencji Demokraci - o ile wygrają wybory i zdobędą większość w Senacie - powiększą liczbę sędziów Sądu Najwyższego.

Tradycyjnie od początku Stanów Zjednoczonych w SN zasiada 9 sędziów, jednak konstytucja nie mówi nic o liczebności jego składu. Do groźby Markeya przyłączyli się inni demokratyczni senatorowie. Kandydat Partii Demokratycznej na prezydenta Joe Biden oświadczył natomiast, że nominacji powinien dokonać zwycięzca listopadowych wyborów.

Wyborcy powinni wybrać prezydenta, a prezydent powinien wybrać kandydata na sędziego - powiedział w piątek Biden.

Stawka sporu jest wysoka, bo Sąd Najwyższy pełni bardzo ważną rolę w systemie politycznym USA, a jego decyzje miewają epokowe znaczenie: za pomocą decyzji SN w całym kraju zalegalizowano małżeństwa homoseksualne, a wcześniej zakazano segregacji rasowej czy zalegalizowano aborcję. Ponieważ sędziowie powoływani są dożywotnio, obecna decyzja będzie miała długoterminowe konsekwencje.

W tym roku stawka może być jeszcze wyższa, bo komentatorzy po obu stronach spodziewają się, ze listopadowe wybory mogą być kontestowane przez przegranego kandydata, wobec czego Sąd Najwyższy będzie miał kluczową rolę w rozstrzyganiu kontrowersji.

Mimo przewagi w Senacie, nie jest pewne, czy republikanom uda się wybrać następcę Ginsburg. Jeszcze przed jej śmiercią, senator Lisa Murkowski z Alaski i Chuck Grassley z Iowa zapowiadali, że wypowiedzą się przeciwko wyznaczeniu nowego sędziego tuż przed wyborami. Komentatorzy spodziewają się, że podobnie mogą zareagować Mitt Romney z Utah i Susan Collins z Maine. Aby nowy wybór nie doszedł do skutku, czterech Republikanów w Senacie musiałoby zagłosować przeciwko nominatowi Trumpa.

Jeśli prezydentowi i Senatowi uda się wypełnić wakat po Ginsburg, w sądzie będzie 6 sędziów powołanych przez Republikańskich prezydentów oraz 3 przez Demokratów. Przed objęciem urzędu przez Trumpa - który za swojej kadencji powołał już dwóch sędziów - w sądzie panowała ideologiczna równowaga: było w nim 4 sędziów uznawanych za liberalnych oraz 4 - za konserwatywnych, podczas gdy sędzia Anthony Kennedy był uważany za centrystę.