Izraelczycy rozpoczęli "serkową rewolucję" na Facebooku. Ponad 65 tys. ludzi przyłączyło się już do bojkotu granulowanego wiejskiego serka, którego ceny w izraelskich sklepach są ponad dwa razy wyższe niż w USA. Opozycja zaciekle atakuje w tej sprawie rząd.

Opozycyjna deputowana Ronit Tirosz postawiła w Knesecie przed premierem Benjaminem Netanjahu plastikowe pudełko z serkiem i powiedziała, że daje mu cenny prezent, gdyż pod rządami obecnego szefa gabinetu produkty nabiałowe stały się w Izraelu dobrem luksusowym, niedostępnym dla przeciętnego konsumenta.

Za 250-gramowe opakowanie identycznego serka trzeba było w czwartek w Tel Awiwie zapłacić 7,99 szekli, czyli ok. 6,5 zł. Organizatorzy protestu twierdzą, że te same izraelskie serki można kupić za połowę tej ceny w USA czy w Europie.

Miesięczny bojkot miał się rozpocząć 1 lipca, ale pomysł tak szybko zyskał rozgłos, że trwa już teraz, zajmując czołówki w mediach i prowokując burzliwą debatę w parlamencie.

Serek stał się symbolem narastającej drożyzny. Jego cena wzrosła w ciągu dwóch ostatnich lat o 35 proc., co producenci składają na karb drożejącego mleka i kosztów transportu.