Czy narażano życie milionów Amerykanów ze względu na kontakty towarzyskie urzędników z przedstawicielami linii lotniczych? Taką tezę stawiają media, a pracownicy federalnego Urzędu Lotnictwa potwierdzają w zeznaniach przed Kongresem.

Chodzi o co najmniej kilkanaście różnych przypadków, w których przymykano oko na fatalny stan techniczny samolotów, które startowały z pasażerami na pokładzie. 10 takich lotów skończyło się awaryjnym lądowaniem.

Samoloty miały awarię systemu ogrzewania szyby w kabinie pilotów. W kilku przypadkach szyba pękała, a kokpit wypełniał gryzący dym, dlatego piloci co prędzej sprowadzali maszyny na ziemię w specjalnych okularach i maskach tlenowych.

Równolegle z tą aferą wybuchła jednak inna. Okazało się, że samoloty jednej z firm latały przez długi czas bez wymaganych badań technicznych. Gdy inspektorzy Urzędu chcieli zarządzić specjalną kontrolę, ich przełożeni kierowali ich do innych zadań, albo wprost pytali, czy nie żal im etatów. W czasie kolejnych przesłuchań okazuje się bowiem, że szefowie linii lotniczych są blisko zaprzyjaźnieni z dyrektorami Urzędu, który powinien ich kontrolować. Amerykanie mogą więc chyba mówić o dużym szczęściu, że owocem tej przyjaźni nie była dotąd żadna katastrofa.