To nie były zwykłe ćwiczenia - twierdzą rosyjscy eksperci - to była demonstracja siły Izraela. Wczoraj rosyjska stacja radarowa w Armawirze zaalarmowała o dwóch obiektach balistycznych wystrzelonych z Morza Śródziemnego w kierunku wschodnim. Spekulowano, że być może rakiety odpalił okręt podwodny Stany Zjednoczonych. Po paru godzinach Ministerstwo Obrony Izraela przyznało się, że była to próba systemu obrony antyrakietowej.

Rosjanie przekonują, że naprawdę chodziło o przekazanie ostrzeżenia dla Teheranu przed planowanym amerykańskim uderzeniem na Syrię. Iran groził, że może zaatakować Izrael, gdy Zachód będzie interweniować w Syrii.

Izrael testował nową wersję rakiet Sparrow odpowiednik irańskich rakiet balistycznych średniego zasięgu, mówi szef Akademii Problemów Geopolitycznych Leonid Iwaszow. Wszyscy wiedzieli, że Izrael ma taka broń, ale Tel Awiw do tej pory tego nie potwierdzał, dodaje Iwaszow.

Analityk Fiodor Łukianow też przekonuje, że Izrael chciał ostrzec swoich wrogów, iż w przypadku ataku jest w tanie odpowiedzieć dlatego o próbach rakietowych nikogo nie uprzedzono.

Jeżeli założyć, że Izrael chciał uświadomić okrążającym go państwom, że posiada broń, która umożliwia druzgocącą odpowiedź, to po co uprzedzać o takich próbach tych do których ta informacja była adresowana - stwierdza retorycznie Łukianow.

Równocześnie Rosja ujawniła, że na Morze Śródziemne skierowała dwa dodatkowe okręty. Mińsk i Nowoczerkask - to okręty desantowe z piechotą morską na pokładzie. Spekuluje się, że mogą ewakuować żyjących w Syrii Rosjan, około 8 tysięcy osób. Oficjalnie jednak to planowa dyslokacja okrętów.