Pięciuset Romów uzbrojonych w kije, siekiery i łopaty demolowało samochody, paliło kontenery ze śmieciami w zachodniej dzielnicy Sofii, krzycząc "Śmierć Bułgarom".

Na miejsce przybyła policja i żandarmeria. Funkcjonariusze nie użyli jednak siły. Wiceminister spraw wewnętrznych Kamen Penkow wyjaśnił, że władze wolą negocjować z przywódcami społeczności Romów. Tę postawę skrytykował mer Sofii Bojko Borysow, który rano przybył do zdemolowanej dzielnicy. Według niego bierność policji to wyraz słabości i obaw władz przed konfliktem z romską mniejszością przed wyznaczonymi na jesień wyborami samorządowymi.

Zamieszki z nocy z wtorku na środę to kolejne wystąpienia mieszkającej w stolicy Bułgarii mniejszości romskiej. Grupa zebrała się w odpowiedzi na pogłoski o przygotowywanym na nich napadzie skinheadów. Policja twierdzi, że takich przygotowań nie było, ale nie zaprzecza, że w dzielnicy dochodzi do konfliktów na tle rasowym.

Podobne incydenty zdarzają się w tej części Sofii od momentu, gdy wbrew protestom mieszkańców, 10 lat temu zakwaterowano tam w dawnych hotelach robotniczych kilkuset Romów.