Tysiące osób wyszły w sobotę na ulice Bejrutu w proteście przeciwko elitom obwinianym za tragiczną eksplozję. Protestujący starli się z policją i zaczęli okupować budynki ministerstw. W zamieszkach zginął policjant, a ponad 230 osób zostało rannych. Premier zapowiedział nowe wybory.

Demonstranci zgromadzili się w sobotę na placu Męczenników w centrum Bejrutu nieopodal libańskiego parlamentu. Wznosili hasła wzywające do "upadku reżimu" i obwiniające polityków o tragiczną eksplozję w porcie w Bejrucie, w rezultacie której zginęło przynajmniej 157 osób, a 6 tys. odniosło obrażenia.

Na placu postawiono szubienice, na których zawisły wizerunki m.in. prezydenta Michela Aouna i przywódcy Hezbollahu Hasana Nasrallaha. "Zrezygnujcie albo zawiśnijcie" - głosiło jedno z haseł.

Demonstracja szybko przerodziła się w starcia z siłami bezpieczeństwa. Aby powstrzymać ludzi przed przedostaniem się przez barykady w stronę parlamentu, policja najpierw użyła gazu łzawiącego, gumowych kul, a potem także ostrej amunicji, co potwierdził rzecznik policji. Relacje światowych telewizji pokazywały krwawiących ludzi z ranami postrzałowymi.

W starciach zginął jeden policjant, a ponad 230 osób odniosło obrażenia. Ponad 60 wymagało hospitalizacji.

Na placu Męczenników podpalono ciężarówkę, na tłum spadały również fajerwerki.

Późnym wieczorem siły bezpieczeństwa przejęły kontrolę nad placem, rozpylając duże ilości gazu łzawiącego.

Ostra reakcja sił bezpieczeństwa nie powstrzymała części demonstrantów, którzy wtargnęli do budynków ministerstw spraw zagranicznych, gospodarki, środowiska, energii, a także Stowarzyszenia Banków w Libanie. Przeprowadzili także szturm na bejrucki ratusz. Protestujący zapowiedzieli okupację gmachów przynajmniej do niedzieli.

W reakcji na sobotnie wydarzenia premier Libanu Hasan Diab zapowiedział w orędziu telewizyjnym, że w poniedziałek złoży wniosek o przedterminowe wybory. Polityk stwierdził, że to jedyne wyjście z kryzysu, w którym znalazł się kraj, a Liban potrzebuje "nowych elit i nowego parlamentu". Nie jest jednak jasne, czy inicjatywa ma poparcie sił tworzących rządzącą koalicję, w tym politycznego skrzydła Hezbollahu.

Rośnie tragiczny bilans wybuchu w porcie w Bejrucie

We wtorkowej eksplozji w portowej części Bejrutu zginęły 154 osoby, spośród których 25 wciąż nie udało się zidentyfikować. Blisko 60 osób jest uważanych za zaginione. Natomiast stan blisko 120 osób spośród 5 tys. rannych jest krytyczny.

Na miejscu pracują służby ratownicze z Libanu, a także z Francji, Niemiec, Rosji, Czech i Polski. Nadzieja, że pod gruzami uda się znaleźć żywych ludzi, słabnie - pisze Reuters.


Sporo problemów stwarza też identyfikacja wydobywanych spod cegieł ofiar. Pomoc w tym zakresie zaoferował m.in. Interpol, który ogłosił w piątek, że wyśle do Bejrutu zespół międzynarodowych ekspertów, specjalizujących się w ustalaniu tożsamości ofiar.

Prokuratura i służba bezpieczeństwa Libanu stara się wyjaśnić okoliczności wtorkowej eksplozji. Prezydent Michel Aoun odrzucił w piątek pomysł przeprowadzenia międzynarodowego śledztwa dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Jak ocenił, nie przybliżyłoby to odkrycia prawdy, "a jedynie ją rozmyło".

 

Prokuratura przesłuchała już 20 osób ze ścisłego kierownictwa portu. Wśród nich jest dyrektor generalny tamtejszego urzędu celnego Badri Daher oraz prezes zarządu portu Hassan Korayten.

Niszczycielski wybuch pogorszył i tak skomplikowaną sytuację społeczno-gospodarczą w Libanie. Eksplozja zniszczyła zapasy zboża i całą infrastrukturą w głównym porcie kraju, przez który przechodzi większość sprowadzanych dóbr.

Agencje ONZ wystosowały w piątek pilny apel o solidarność z Libanem, którego stolica została zdewastowana w wyniku wtorkowej eksplozji. Wskazując na niepewną sytuację kraju, którego połowa mieszkańców już przed eksplozją żyła poniżej granicy ubóstwa, przedstawiciele ONZ podkreślili pilną potrzebę interwencji w dwóch obszarach, medycznym i żywnościowym, ponieważ magazyny i szpitale zostały zniszczone.