Premier Tajlandii Samak Sundaravej nie wyklucza wprowadzenia stanu wyjątkowego, jeśli antyrządowe protesty się nasilą. Prawie dwa tysiące osób, domagających się ustąpienia rządu Tajlandii, próbowało opanować główną siedzibę policji w Bangkoku. Doszło do starć z policją.

Funkcjonariusze sforsowali ogrodzenie kompleksu biur rządowych i rozlepili na barykadach, latarniach i bramach informację o wyroku sądowym, nakazującym manifestantom opuszczenie terenu.

Jak twierdzą świadkowie, funkcjonariusze użyli gazów łzawiących; policja zaprzecza takiej informacji. Nie potwierdzono również wiadomości o co najmniej 15 osobach aresztowanych na miejscu.

Demonstranci wciąż odmawiają zastosowania się do decyzji sądu i opuszczenia terenu. Przywódcy opozycji zapowiedzieli ponownie, że okupacja biura szefa rządu trwać będzie do czasu dymisji premiera Samaka Sundaraveja. Zaapelowali też do sympatyków organizatora manifestacji - opozycyjnego Ludowego Sojuszu na rzecz Demokracji - o dołączenie do demonstrantów.

Na terenie przed urzędem premiera znajduje się - według szacunków agencji Reuters - około czterech tysięcy ludzi. Natomiast według AFP na miejscu zgromadziło się około 13 tysięcy demonstrantów.

Ludowy Sojusz na rzecz Demokracji oskarża władze o to, że są marionetką obalonego w 2006 r. ówczesnego premiera Tajlandii Thaksina Shinawatry, oskarżanego obecnie o korupcję.