Zapomniane, często zaniedbane - polskie groby na Wołyniu. Tylko nieliczni mieszkańcy okolic, ci mający polskie korzenie, o nich pamiętają.

Kilka kilometrów od polsko-ukraińskiej granicy w Zosinie leży niewielkie miasteczko Uściług. Przed wojną należące do Polski. Niegdyś zamieszkałe przez Polaków, dziś teren należący do Ukrainy. Niestety, miejsc pamięci o dawnych mieszkańcach jest coraz mniej. Z cmentarza katolickiego, pozostała tylko kaplica i jeden pomnik. Jakieś 30 lat temu wjechały tu buldożery i zrównały wszystko z ziemią - opowiada ksiądz prałat Andrzej Puzon z Hrubieszowa, który co roku organizuje wyjazdy na polskie cmentarze na Ukrainie. Widzieliśmy kości, makabryczny widok - kontynuuje. Udało się ochronić ten jeden pomnik, ponieważ znajduje się tuż przed wejściem do kaplicy cmentarnej. Na co dzień opiekują się nim sąsiedzi. To pierwszy punkt, w którym zapalamy znicze.

Kilkanaście kilometrów dalej Włodzimierz Wołyński - przedwojenna stolica województwa wołyńskiego. Na tamtejszym cmentarzu wciąż jest około 500 grobów. Żołnierze z 1914, 1918 i 1920 roku, walczący w drugiej wojnie światowej czy cywile zamieszkujący przed wojną te tereny od wielu pokoleń. Z każdym rokiem jest ich jednak coraz mniej.

Wymierają polskie rodziny, więc na miejscu nie ma kto pamiętać o tych grobach. Nie ma kto opłacać dzierżawy za wynajęcie kwater cmentarnych. Na wielu z nich jedyną lampkę w ciągu roku zapalają mieszkańcy Hrubieszowa, którzy jeżdżą pod przewodnictwem księdza Puzona. Niestety w opuszczonych grobach, którymi nikt się nie interesuje, Ukraińcy chowają swoich zmarłych. Czasem tylko zmieniają tabliczkę na pomniku. Duch czasów - polskości coraz tu mniej - mówi starszy mężczyzna, którego korzenie wywodzą się właśnie z tych rejonów. Gdzieś tu pochowana jest moja babcia - opowiada - Nie wiem gdzie, to był zbiorowy grób, bo zmarła na cholerę. Zapalę chociaż lampki na innych grobach, to tak jakbym uczcił jej pamięć.

Tereny Wołynia były świadkami tragicznych wydarzeń w dziejach narodów polskiego i ukraińskiego. Lato 1943 roku przeszło do historii jako Rzeź Wołyńska. Partyzanci z UPA pacyfikowali polskie miejscowości, zabijali, palili domostwa. Byłeś winny, bo byłeś Polakiem. Jak byłeś Polakiem to musiałeś zginąć - opowiada pan Tadeusz, który miał wówczas 11 lat. Pokazuje groby polskich księży zamordowanych w kościołach podczas odprawiania mszy. Przywozili ich tu w ornatach, bez trumien, ciała przez kilka dni leżały na dworze. Zrzucili ich z furmanki i tu pochowali - wskazuje na grup m.in. księdza Kotwickiego. Cała słoma na furmance, którą go przywieźli była zakrwawiona. Pobiegłem po zapałki, bo nie godziło się, żeby ktoś deptał po niej. Spaliłem ją. Trudne to były i tragiczne czasy? Tak było. Wybaczyć zbrodnie trzeba, ale zapominać o nich nie można - dodaje. 

Mniej więcej 20 kilometrów od Włodzimierza Wołyńskiego - kolejny przystanek wędrówki po polskich cmentarzach na Wołyniu. Wieś Bielin. Była świadkiem bitew 27. dywizji Armii Krajowej z Niemcami i Ukraińcami. Mieściło się tu dowództwo polskich partyzantów. We wsi kiedyś był kościół - obecnie przerobiony na cerkiew. Wokół był cmentarz, ale zabitych było tak wielu, że się nie mieścili. Chowano ich gdzieś w lesie. Można to niego dotrzeć pieszo albo samochodem terenowym. Drogi praktycznie nie ma. Jak opowiadają żołnierze, którzy przeżyli kopano tu głębokie doły do których wrzucano żołnierzy i ludność cywilną. Wiele osób zginęło w trakcie niemieckich nalotów. W większości grzebano ich bez trumien, bo skąd je było wziąć? Mogło tu zginąć nawet kilka tysięcy ludzi - opowiada ks. Andrzej Puzon

Dziś jest tylko niewielki cmentarz wojenny poświęcony pamięci 27 wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej. Kilkanaście symbolicznych mogił. Na tablicy pamiątkowej, kilkadziesiąt nazwisk. Umieściliśmy te, które żołnierze byli sobie w stanie przypomnieć - mówi ksiądz.