​Polscy misjonarze z Republiki Środkowoafrykańskiej mogli pierwszy raz od trzech tygodni wrócić do swojej misji. Do miasta Ngaoundaye przyjechali kameruńscy żołnierze z oddziałów pokojowych (MISCA) i przegonili bandy islamistów z Seleki. Niestety żołnierze nie mogli jednak zostać na stałe.

Misjonarze nadal nie mogą czuć się bezpiecznie. Po całodniowej potyczce islamiści uciekli do lasu. Jak mówił naszemu reporterowi o. Benedykt Pączka, to 200 osób, świetnie uzbrojonych i jeśli zorientują się, że wozy opancerzone i żołnierze oddziałów pokojowych odjechali, mogą wrócić. To zaledwie 7 km od misji. Zawsze jest to zagrożenie, że mogą przyjść do ciebie, że mogą tutaj jeszcze się zjawić i jeżeli to jest 200 osób uzbrojonych, może być różnie - podkreślił o. Pączka.

Na razie misjonarze sprzątają splądrowaną misję. Straty są poważne. Zrabowano wszystko, co było cenne, a drzwi do misji zostały ostrzelane seriami z karabinów maszynowych. Jedne drzwi były do składzika żywnościowego, drugie do domu naszego współbrata - wyjaśnił o. Pączka. Te drzwi rzeczywiście trzeba będzie wymienić, bo strzelali z kałasznikowów, rozwalali zamki. Natomiast takie największe straty to są straty rzeczowe. To rzeczy osobiste, straciliśmy też dwa samochody, baterie słoneczne, baterie, które ładowały też nasze akumulatory, komputery, pieniądze i telefony komórkowe - dodał.

Misjonarze na szczęście są już w bezpośrednim kontakcie z dowódcą oddziałów pokojowych. Wczoraj na misji odbyło się natomiast spotkanie z oficerami. Żołnierze nie mogli jednak zostać do ochrony.

(MRod)