Kilku zabitych, kilkudziesięciu rannych, kilkadziesiąt splądrowanych i spalonych sklepów, kilkuset aresztowanych - to bilans pogromów cudzoziemskich uchodźców, do jakich doszło w Zambii, uchodzącej w Afryce za wyjątkowo spokojną i gościnną.

Kilku zabitych, kilkudziesięciu rannych, kilkadziesiąt splądrowanych i spalonych sklepów, kilkuset aresztowanych - to bilans pogromów cudzoziemskich uchodźców, do jakich doszło w Zambii, uchodzącej w Afryce za wyjątkowo spokojną i gościnną.
Zambia do tej pory uchodziła za kraj tolerancyjny, który przyjmował uchodźców z ościennych krajów / YOAV LEMMER /PAP/EPA

Kilkunastomilionowa Zambia, dawna brytyjska kolonia - Rodezja Północna, od 1964 roku, czyli początku swego niepodległego istnienia, przyjmowała uchodźców z ościennych krajów. Niektórzy uciekali przed biedą licząc, że w zambijskich kopalniach miedzi znajdą zarobek na lepsze życie. Większość chroniła się w Zambii przed wojnami, wyniszczającymi ich kraje - Zimbabwe-Rodezję Południową, Mozambik, Kongo, Angolę.

Zambia, rządzona przez długie lata przez "ojca niepodległości" prezydenta Kennetha Kaundę (1964-1991), udzielała gościny także uchodźcom politycznym. Lusaka, zambijska stolica, była też wygnańczą stolicą politycznych przywódców Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC) z RPA, walczącego z panującymi tam rządami białych i ustrojem apartheidu. W latach 90. ratunku w Zambii szukali uchodźcy z ogarniętych ludobójczymi wojnami Rwandy i Burundi. I oni właśnie padli ofiarą pierwszych w tym kraju pogromów cudzoziemców.

Uciekinierzy z Rwandy i Burundi, niemal w komplecie należący do ludu Hutu, uciekli do Zambii ze strachu przed ich rodakami Tutsimi. Burundyjscy Hutu uciekali przed prześladowaniami rządów i wojska, zdominowanego przez Tutsich. Rwandyjscy Hutu, zanim przybyli do Zambii, wymordowali w 1994 roku w Rwandzie prawie milion Tutsich, ale zajęci mordami, przegrali wojnę domową i władzę w Kigali odebrali im nacierający z Ugandy partyzanci Tutsi.

Bojąc się krwawej zemsty prawie 3 mln Hutu, jedna trzecia ludności, uciekła za granicę. Najpierw do Konga, ale kiedy i ono w 1996 roku zostało najechane przez Rwandę, Hutu ruszyli w dalszą wędrówkę - kilkanaście tysięcy dotarło do Zambii, gdzie osiadło w obozie dla uchodźców w Mehebie.

Trzy lata temu Urząd Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) ogłosił, że rwandyjskim uciekinierom nie grozi już żadne niebezpieczeństwo ze strony rządzących w Kigali Tutsich i powinni wracać do kraju. Dla zachęty UNHCR odebrał im przyznany wcześniej status uchodźców. Nie wszyscy dali się przekonać - około 5 tys. Rwandyjczyków postanowiło zostać w Zambii i wystąpiło o przyznanie im miejscowego obywatelstwa.

Liczba imigrantów z Rwandy i Burundi wkrótce jeszcze się zwiększyła (dziś ich liczbę szacuje się na 6-7 tys., co stanowi największą grupę spośród wszystkich uchodźców w Zambii), ponieważ stabilizacja polityczna, a także dobra kondycja zambijskiej gospodarki - poza dawną renomą kraju życzliwego przybyszom - przydała Zambii dodatkowo opinię kraju przyjaznego przedsiębiorczości.

Z obozów uchodźców Rwandyjczycy i Burundyjczycy przenieśli się na przedmieścia Lusaki, gdzie zajęli się detalicznym handlem. Zyski ze sklepików przyniosły im względny dostatek, który w ostatnich miesiącach stał się powodem zazdrości ze strony zambijskich sąsiadów, uboższych i narzekających na bezrobocie.

Wynikająca z ubóstwa niechęć do cudzoziemców już kilka razy stała się powodem pogromów w pobliskiej RPA, kontynentalnym mocarstwie gospodarczym. W powtarzających się od 2000 roku rozruchach zginęło prawie 150 imigrantów. Biedota z przedmieść Johannesburga, Kapsztadu i Durbanu atakowała ich i plądrowała sklepy i domy, winiąc przybyszów z Mozambiku, Malawi, Zimbabwe, Konga i Somalii o to, że odbierają miejscowym pracę i zarobek oraz przyczyniają się do wzrostu przestępczości. Bogactwo RPA sprawia, że ściągają do niej emigranci zarobkowi z całej Afryki.

Podczas ostatnich antyimigranckich pogromów w 2015 roku do ataków przeciwko przybyszom wzywał sam król Zulusów, najliczniejszego z południowoafrykańskich ludów, Goodwill Zwelethini.

Iskrą, która wywołała w Zambii pogromy Rwandyjczyków i Burundyjczyków (ucierpieli w nich także inni imigranci, np. z Zimbabwe, skąd z powodu krachu gospodarki za granicę, głównie do RPA, wyjechała czwarta część kilkunastomilionowej ludności) stały się plotki o rytualnych mordach, dokonywanych rzekomo przez przybyszów znad afrykańskich Wielkich Jezior. W ciągu ostatniego miesiąca w Lusace dokonano co najmniej ośmiu takich mordów.

Policja znajdowała ciała mężczyzn, pozbawione uszu, serc, genitaliów. Rozpowszechniana przez media społecznościowe plotka oskarżała przybyszów z Rwandy i Burundi, że dokonują mordów, by zdobyć części ludzkiego ciała potrzebne na amulety, zapewniające powodzenie w interesach. Na południu Afryki rytualne mordy są niemal nieznane, za to nad Wielkimi Jeziorami, zwłaszcza w Burundi i Tanzanii, dochodzi do makabrycznych polowań na albinosów.

W niedzielę prezydent Zambii Edgar Lungu, który w sierpniu będzie ubiegał się o reelekcję, próbował uspokoić rodaków i ogłosił, że policja aresztowała kilkanaście osób, podejrzanych o tajemnicze mordy. Mieszkańcy przedmieść Lusaki uznali to za potwierdzenie swoich podejrzeń i ruszyli grabić domy i sklepy Rwandyjczyków. Rozruchy trwały trzy dni. Zaskoczone nimi władze uważają, że to pospolici przestępcy rozpuszczali szkalujące imigrantów plotki, żeby podburzyć przeciwko nim zambijską biedotę, wywołać burdy i dorobić się na rabunkach. W wielu dzielnicach Lusaki rabusie rozgrabili także sklepy należące do miejscowych.

Pogromy przeraziły i zawstydziły Zambijczyków, którzy są dumni, że w ich kraju nigdy nie doszło do żadnej wojny, konfliktów etnicznych ani nawet poważniejszych zamieszek, a zambijskie społeczeństwo było przez lata wolne od ksenofobii. Jedynym w Zambii politycznym przywódcą, który walcząc o władzę odwoływał się do etnicznych animozji był Michael Sata, który w kampaniach wyborczych atakował rząd o wyprzedawanie gospodarki Chińczykom i chętnie odwoływał się do silnych w tamtym czasie w Zambii antychińskich nastrojów. Przezywany "królem kobrą" Sata w końcu wygrał wybory w 2011 roku i został prezydentem, ale w 2014 roku umarł, nie dożywszy końca pierwszej kadencji.

Wojciech Jagielski

(abs)