Amerykański Departament Obrony przygotował już plany ewentualnego ataku na Syrię. Takie nieoficjalne informacje płyną z Waszyngtonu. Według tego źródła prace nad powstrzymaniem syryjskiego reżimu przy użyciu siły przyspieszyły po zeszłotygodniowej masakrze w wiosce Tramseh. W ataku wojsk prezydenta Baszara el-Asada zginęło tam ponad 200 osób.

Stratedzy amerykańskiego departamentu w swoich planach skupili się szczególnie na syryjskiej obronie przeciwlotniczej. Jest ona znacznie mocniejsza niż ta, z którą siły koalicji międzynarodowej miały do czynienia podczas operacji w Libii przeciwko wojskom Muammara Kaddafiego. W przypadku Syrii właśnie obrona przeciwlotnicza byłaby pierwszym celem bombardowań. Po jej unieszkodliwieniu, nad Syrią mogłaby powstać strefa zamknięta dla lotów. Pentagon w ten sposób chciałby ochronić syryjską ludność cywilną przed atakami powietrznymi sił reżimu.

Podjęcie interwencji zbrojnej przez USA będzie jednak bardzo trudne ze względu na skomplikowaną sytuacji dyplomatycznej. Atakowi na Syrię stanowczo sprzeciwiają się bowiem Chiny i Rosja. Dla Waszyngtonu, któremu bardzo zależy na ociepleniu stosunków z Moskwą, stanowi to wciąż przeszkodę nie do ominięcia. I choć ambasador USA przy ONZ w ostrych słowach komentował ostatnie działania prezydenta Baszara el-Asada, na samą interwencję na razie się nie zanosi.

Krwawo tłumione powstanie

Powstanie przeciwko reżimowi prezydenta Baszara el-Asada trwa w Syrii od marca 2011 roku. Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka, od wybuchu rebelii zginęło ponad 17 tys. ludzi, w większości cywilów. Do prawdziwej masakry doszło w zeszłym tygodniu w wiosce Tremseh, gdzie ponad 200 osób zostało zabitych w ataku wojsk rządowych. Reżim syryjski twierdzi, że była to operacja militarna przeciwko "terrorystom" i że wśród ofiar nie było ludności cywilnej. Damaszek zaprzecza także wykorzystaniu do ataku ciężkiej broni i śmigłowców.

Co więcej, kilka dni temu pojawiły się doniesienia, według których rząd syryjski rozpoczął przemieszczanie części swego potężnego arsenału broni chemicznej. Według amerykańskiego dziennika "Wall Street Journal", reżim wywozi ją obecnie z miejsc, gdzie była składowana. Chodzi o sarin, gaz musztardowy i cyjanek. Zdaniem gazety "niektórzy amerykańscy funkcjonariusze" obawiają się, że rząd w Damaszku będzie chciał użyć tej broni przeciwko cywilnym powstańcom.