Około 40 tysięcy ludzi wyszło na ulice Mińska. Demonstrujący usiłowali się wedrzeć do budynku parlamentu. Białoruska opozycja protestuje przeciwko wynikom wyborów prezydenckich, które - jak twierdzi - zostały sfałszowane. Według oficjalnych danych Aleksander Łukaszenka otrzymał ponad 76 procent głosów. Niezależne sondaże, na które powołują się opozycjoniści dają urzędującemu prezydentowi jedynie 30 procent.

Wielotysięczny tłum przeszedł główną stołeczną ulicą na Plac Niepodległości - uczestnicy marszu zapowiadają, że będą pikietować siedzibę Centralnej Komisji Wyborczej. Ludzie szli całą szerokością jedni, blokując ruch samochodowy. W tym czasie służby zamknęły wyjścia z metra - władze chcą jak najbardziej ograniczyć kolejnym osobom dostęp do demonstracji. Dwaj opozycyjni kandydaci na prezydenta w wyborach na Białorusi: Andrej Sannikau i Mikoła Statkiewicz próbowali wejść do budynku rządu, wraz z grupą ludzi rozbijając drzwi wejściowe. Tłum zwolenników opozycji przyglądał się temu z pewnej odległości.

W Mińsku zalogowanie się do internetowych portali społecznościowych jest niemożliwe, w centrum odcięta jest też łączność komórkowa. W tym proteście biorą udział prawie wszyscy opozycyjni kandydaci na prezydenta. Nie ma wśród nich pobitego wieczorem przez milicję Władimira Niekliajewa, który trafił z raną głowy do szpitala. Jak poinformowali jego sztabowcy - był nieprzytomny przez kilka minut. Przywódcy opozycji mają jednak nadzieję, że jeszcze dziś do nich dołączy. W wyborach zajął drugie miejsce.