Francja jest wciąż w szoku po przyznaniu przez Władimira Putina rosyjskiego obywatelstwa Gerardowi Depardieu, który chce uciec przed podwyżką podatków w ojczyźnie. "Ten wielki aktor jest bardzo osłabiony psychologicznie - rosyjski reżim jest natomiast bardzo osłabiony politycznie" - tak powody tzw. "afery Depardieu" komentuje renomowany francuski politolog, specjalny doradca Francuskiego Instytutu Relacji Międzynarodowych, Dominique Moisi.

Ze strony rosyjskich władz to nieco żałosna próba zjednania sobie klasy średniej i odparcia ataków liberałów. Reżim w Moskwie wykorzystał fakt, że ten francuski aktor nie ma zbyt dużego rozeznania politycznego. Kreml może teraz powiedzieć: "Popatrzcie, wielki artysta uważa, że w Rosji jest więcej wolności niż na Zachodzie, a więc fala krytyk po uwięzieniu członkiń zespołu Pussy Riot była nic nie wartym drobiazgiem" - mówi Dominique Moisi w rozmowie z paryskim korespondentem RMF FM Markiem Gładyszem.

Po tym, jak Depardieu przyjął rosyjski paszport i wychwalał rządy Putina jako "wzorowo demokratyczne", paryscy komentatorzy nazywają go "kumplem autorytarnych władców i dyktatorów". I przypominają bardzo długą listę politycznych wybryków aktora - najpierw podkreślał swoją przyjaźń z Fidelem Castro, później wychwalał autorytarnych prezydentów Czeczenii i Uzbekistanu, w końcu uznał, że Rosja jest krajem bardziej demokratycznym niż Francja.

To wielki aktor, ale jego pojęcie o demokracji jest dosyć ograniczone - komentuje Moisi. Depardieu nie ma żadnego zmysłu politycznego. Jako artystę fascynują go silni mężowie stanu, silne osobowości. Ten aktor kocha książkowe wyobrażenie o duszy "wiecznej Rosji" i nie interesują go rosyjskie realia związane z obecnym reżimem. Jest to oczywiście godne pożałowania z etycznego punktu widzenia. Ja jednak byłem jeszcze bardziej zaszokowany komentarzami członków francuskiego rządu - podkreśla politolog, którego zdaniem takie określenia jak "nędzny", "żałosny" czy "upadły" w ustach premiera Jean-Marca Ayraulta i jego ministrów były nie na miejscu.

Francuski rząd drogo w sumie zapłacił za zapowiedz nałożenia na rodzimych milionerów aż 75-procentowego podatku dochodowego. Depardieu przyjął rosyjskie obywatelstwo, najbogatszy Francuz Bernard Arnault - właściciel domu mody Christian Dior - ubiega się o belgijski paszport, inni milionerzy uciekają do Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i USA. Dla lewicowego prezydenta Francois Hollande’a to katastrofa - podkreślają komentatorzy.

Hollande chciał powiedzieć lewicowym wyborcom: wreszcie macie władze, które was rozumieją, bo za kryzys zapłacą teraz bogacze. Nowy podatek był jednak zbyt wysoki i miał dotyczyć tylko bardzo ograniczonej liczby osób. Spodziewane zyski finansowe były więc nieporównywalnie mniejsze od psychologicznego szoku, jaki w coraz bardziej podzielonym społeczeństwie wywołał ten pomysł - komentuje Moisi.

Przypomnijmy, że francuska Rada Konstytucyjna uznała w końcu "podatek dla milionerów" za niezgodny z ustawą zasadniczą. Rząd w Paryżu podkreśla jednak ciągle, że nie zamierza zrezygnować z tego pomysłu - chce tylko inaczej zredagować tekst przepisów, by ponownie nie został on odrzucony przez Radę Konstytucyjną.

Bliscy Depardieu twierdzą z kolei, że w aferze wokół aktora nie chodzi tylko o ucieczkę przed podatkami. Sugerują, że gwiazdor już od czterech lat nie może się pozbierać po śmierci swego syna Guillaume’a.