Burmistrz czeskiej Pragi jest objęty ochroną policji i nie może korzystać z transportu publicznego. Oficjalnie nie podano powodu takich działań, jednak tygodnik "Respekt" napisał, że samorządowiec może być na celowniku rosyjskich służb.

W ostatnich miesiącach prascy samorządowcy przeprowadzili kilka działań, które wywołały gniew Moskwy. Burmistrz Pragi Zdenek Hrib nazwał plac przed ambasadą rosyjską imieniem Borysa Niemcowa - opozycjonisty, zamordowanego w centrum Moskwy. Z kolei szef administracji dzielnicy Praga 6 Ondrej Kolar usunął pomnik radzieckiego marszałka Iwana Koniewa. Czesi uważali, że nie ma potrzeby oddawać czci człowiekowi współodpowiedzialnemu za powojenne aresztowania i deportacje.

Rosyjskie władze próbowały ukarać Kolara w myśl przepisów o "fałszowaniu historii". Wzywał do tego chociażby minister obrony Siergiej Szojgu, powołując się na ustawę o niszczeniu grobów i zabytków wojskowych. Czeska ambasada w Moskwie została z kolei zaatakowana przez nacjonalistów, którzy krzyczeli "nasze czołgi będą w Pradze".

Jak podaje tygodnik "Respekt", trzy tygodnie temu do Czech przyleciał mężczyzna z rosyjskim paszportem dyplomatycznym. Na lotnisku Vaclava Havla czekał na niego samochód korpusu dyplomatycznego, który zabrał go do rosyjskiej ambasady w Pradze. Jak podaje "Respekt", mężczyzna podróżował z teczką, w której miał mieć trującą rycynę.

Służby bezpieczeństwa wiedziały o podróżniku i oceniły go jako bezpośrednie zagrożenie dla Hriba i Kolara.  Dzień po przybyciu tajemniczego mężczyzny do Czech, samorządowcy zostali objęci ochroną policyjną. Nie mogą też korzystać z transportu publicznego.

Zdenek Hrib odmówił komentowania sytuacji. Ochrona policji została mi po prostu zapewniona. To decyzja służb, nie mogę komentować powodów - powiedział w wywiadzie dla niezależnego radia Echo Moskwy.

Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow zaprzeczył informacjom pojawiającym się w czeskich mediach. Nic nie wiemy o tym dochodzeniu. Wygląda jak kolejna kaczka dziennikarska - powiedział.

Europejskie wywiady uważnie obserwują ruchy rosyjskich służb po tym, jak w 2018 roku GRU próbowało otruć Siergieja Skripala i jego córkę Julię na terytorium Wielkiej Brytanii. W ataku wykorzystano środek paralityczno-drgawkowy typu nowiczok. Zamach w Salisbury wywołał jeden z największych kryzysów dyplomatycznych w relacjach brytyjsko-rosyjskich od zakończenia zimnej wojny i doprowadził do wydalenia ponad 150 rosyjskich dyplomatów z państw Zachodu, w tym USA i większości krajów UE.

Trzy miesiące później do szpitala w Salisbury zostały przyjęte dwie kolejne osoby, które przypadkowo natrafiły na porzuconą buteleczkę perfum, wykorzystaną przez rosyjskich napastników podczas próby otrucia Skripala. Jedna z nich - 44-letnia Dawn Sturgess - zmarła w wyniku kontaktu z toksycznym środkiem.

Rosja konsekwentnie zaprzecza, że jej służby stały za atakiem na Skripalów.