​Badania próbek krwi i moczu ofiar domniemanego ataku chemicznego w Syrii z 7 kwietnia wykazały obecność głównie chloru i środka paralityczno-drgawkowego - podała w czwartek wieczorem amerykańska telewizja MSNBC. Według telewizji, władze USA zbadały próbki od ofiar ataku w mieście Duma we Wschodniej Gucie, na wschód od stolicy Syrii Damaszku. Więcej szczegółów nie ujawniono.

Jak podała później agencja Reutera, dwaj amerykańscy urzędnicy, zaznajomieni z badaniem próbek i symptomami ofiar z Dumy, stwierdzili, że początkowe wskazania, iż w ataku użyto mieszanki chloru i silnie toksycznego sarinu, wydają się prawidłowe. Jednak urzędnicy zastrzegli, że amerykańskie agencje wywiadowcze nie zakończyły jeszcze swej oceny ani nie doszły do ostatecznego wniosku. 

8 kwietnia organizacja Syrian American Medical Society (SAMS) oskarżyła reżim prezydenta Syrii Baszara el-Asada o atak chemiczny przeprowadzony dzień wcześniej na szpital w Dumie, gdzie miało zginąć co najmniej 41 osób. 

Władze syryjskie odrzucają te oskarżenia. Państwa Zachodu uważają, że ataku dokonały syryjskie siły rządowe, a USA zagroziły Syrii zbrojną akcją odwetową. 

Jak poinformował w czwartek Biały Dom, prezydent USA Donald Trump spotkał się tego dnia z doradcami ds. bezpieczeństwa narodowego, jednak nie podjął ostatecznej decyzji o ataku na Syrię. 

Szef Pentagonu Jim Mattis powiedział wcześniej tego dnia w Izbie Reprezentantów, że USA chcą uniknąć podsycania konfliktu w Syrii, który może "wymknąć się spod kontroli" i nie chcą licznych ofiar cywilnych. Przyznał, że decyzja o ataku na Syrię nie została jeszcze podjęta.

Reżim w Damaszku jest wspierany przez Rosję. Zachód oskarża ją o dopuszczenie do tego, że reżim Asada użył broni chemicznej, choć Moskwa zobowiązała się dopilnować, by syryjskie arsenały broni chemicznej zostały zniszczone. 

(ph)