Premier Kazimierz Marcinkiewicz wrócił wieczorem ze swojej pierwszej podróży zagranicznej; odwiedził Brukselę i Londyn, gdzie zabiegał o poparcie dla unijnego budżetu.

„Ale miałem tremę” – przyznał w samolocie wracający z pierwszych zagranicznych wojaży premier Marcinkiewicz. Trema była tym większa, że nowy rząd, a zwłaszcza koalicja, na której się oparł ma w Europie fatalną prasę i Marcinkiewicz miał odczarować ten obraz.

Zdaniem premiera udało się to zrobić. Jak przekonuje, politycy europejscy aż tak jak media, PiS-u się nie boją; żyją przede wszystkim problemem unijnego budżetu na następne 7 lat. Budżet rodzi się w bólach – w dużej mierze z powodu postawy Brytyjczyków, którzy duszą w kieszeni każdego funta, choć ustami Tony’ego Blaira zapewniają jednocześnie: Byliśmy gorącymi zwolennikami rozszerzenia Unii i oczywiście zapłacimy naszą część kosztów tego rozszerzenia, ale to musi być oparte na uczciwym i sprawiedliwym porozumieniu.

Blaira i innych unijnych polityków Marcinkiewicz skłania do hojności hasłem opartym na swej ulubionej frazie o potrzebie solidarności – tym razem nie solidarnej Polski, a solidarnej Europy.