​O tej porze Londyn powinien tonąć w morzu turystów. W tym roku jest inaczej. Mimo słabego po decyzji o Brexicie funta, miasto wydaje się opustoszałe. Wczorajszy atak w ekskluzywnej dzielnicy na Russel Square wprowadził pewien niepokój, ale nie panikę. Wciąż nie wiadomo czym motywował się 19-letni Norweg somalijskiego pochodzenia zabijając 60-letnią Amerykankę. Ranił także pięć innych osób. Policja sugeruje, że napastnik może cierpieć na zaburzenia psychiczne, nie wyklucza jednak tezy, że był to akt terroru.

Na wszelki wypadek władze miasta postanowiły skierować na ulice metropolii dodatkowe zastępy uzbrojonych policjantów. Najbardziej widoczni są w miejscach, do których uczęszczają turyści. Z typowym dla brytyjskich policjantów stoicyzmem pozują do zdjęć i odpowiadają na pytania. Są uśmiechnięci i zrelaksowani, ale wiedzą, że to na nich czuwa obowiązek ochrony ludzkiego życia. Ich przekaz jest zdecydowany - możecie czuć się w Londynie bezpieczni. Widok uzbrojonych funkcjonariuszy Scotland Yardu przed Galeria Narodowa jest jednak w Londynie czymś nienaturalnym. Na co dzień policjanci noszą przy sobie jedynie kajdanki, krótkofalówkę i gaz łzawiący. Napięte sytuacje rozbrajają uśmiechem i poczuciem humoru. Jeśli trzeba, wzywają uzbrojone patrole, które zazwyczaj pozostają w cieniu.

To strasznie duże karabiny, wiem że powinnam się czuć bezpieczniej, ale bardziej czuję się nieswojo - skarży się turystka z Nowej Zelandii, która właśnie dowiedziała się od mnie o ataku na Russel Square. Jest na wakacjach. W Londynie nie słucha radia ani nie ogląda telewizji. Tuz obok na kawałku metalowej rury lewituje jakiś fakir. Dalej ubrany w czarny garnitur mężczyzna tańczy z czerwona kukłą. W głębi góruje nad Placem Trafalgarskim wejście do jednej z najwspanialszych sal wystawowych świata. Policjanci przyglądają się występom, po czym bez słowa protestu pozują do zdjęcia. Miedzy rosłymi karabinierami pojawia się uśmiechnięty Indonezyjczyk. Ktoś inny naciska migawkę. W centrum Londynu panuje błogi spokój.

Idę w kierunku parlamentu. Przy wyjściu napotykam grupę wolontariuszy, którzy udzielają turystom informacji. Ich szef mówi mi wprost: Jestem tu codziennie i czuję się bezpiecznie. Nie zauważyłem zwiększonej obecności policji. Faktem jest, że patroli na ulicach Londynu jest więcej, ale nie przekłada się to specjalnie na atmosferę, jaka panuje w mieście. Wyspiarze są rozsądni. Przeżyli samobójcze zamachy w 2005 roku, a wczorajszy atak nożownika w żaden sposób nie można porównać z rzezią w Nicei, Paryżu czy Brukseli. To nie czas na wpadanie w niepotrzebną panikę.

Dlaczego Londyn dotychczas został oszczędzony przez terrorystów? Eksperci zauważają jednak, że ideologia która zbiera śmiercionośne żniwo na zachodzie kontynentalnej Europy pochodzi z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Tam znajdują się główne bazy islamistów. Terroryzm rodem z Al-Kaidy w ciągu ostatnich lat stracił na znaczeniu. Inspirowany był z Afganistanu i Pakistanu i to stamtąd pochodziło radykalne przesłanie skierowane do brytyjskich muzułmanów. Ten przekaz jest obecnie znacznie słabszy.

Jest jeszcze inny powód. W Wielkiej Brytanii znajduje się stosunkowo niewielu Syryjczyków i ludzi pochodzących z Libii czy Iraku. To rezultat szczelnie kontrolowanych granic i niewzruszonej polityki rządu. Były premier David Cameron zapowiedział, że Wielka Brytania przyjmie 20 tys. uchodźców z rejonów objętych konfliktem, ale wyłącznie z obozów w Libanie i Jordanii, i to po dokładnym sprawdzaniu ich tożsamości. W Londynie mieszka wielu muzułmanów, ale nie ma tu dzielnicy podobnej do brukselskiego Molenbeek, które zyskało miano wylęgarni terrorystów. Brytyjska stolica jest bardziej zintegrowana niż stolice Francji czy Belgii.

Dochodzę do Horseguard Parade, gdzie codziennie odbywa się uroczysta zmiana warty królewskich gwardzistów. Dziś jest dyskretnie strzeżona przez trzech uzbrojonych policjantów. Rozmawiają z turystami, pilnują porządku, a ponad wszystko wprowadzają atmosferę spokoju. Nie, nie pozwalają mi się sfotografować. Nie w tym miejscu. Nagle na kruczoczarnych koniach wjeżdżają odziani w czerwone mundury gwardziści. W powietrzu pojawia się charakterystyczny zapach, a las ludzkich rąk, uzbrojonych w komórki, pnie się ku niebu. Wszystko jest po staremu. Tylko te karabiny strzegące turystów rażą. Szable u boku gwardzistów mniej, bo są ceremonialne.

Londyńczycy od lat żyją w stanie zagrożenia terrorystycznego. Na terenie całej Wielkiej Brytanii obowiązuje drugi pod względem wysokości stopień. Oznacza to że atak jest bardzo prawdopodobny i trzeba się mieć na baczności. Świadomi są tego mieszkańcy miasta, spędza to również sen z powiek szefom Scotland Yardu. Dodatkowych sześciuset uzbrojonych policjantów, którzy wzmocnili zabezpieczenia na ulicach jest ważnym sygnałem, ale służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo Brytyjczyków doskonale zdają sobie sprawę, że nie da się uniknąć ataków samotnego wilka-terrorysty, który jest policji nieznany i nie zostawi za sobą śladów.

Od 2005 roku brytyjski wywiad udaremnił wiele zamachów, w tym na lecące przez Atlantyk samoloty. Zaledwie cztery dni temu sąd w Londynie skazał mężczyznę, który wykrzykując poparcie dla islamistów, usiłował odciąć głowę pasażerowi londyńskiego metra. Został schwytany, a jego krwawy akt spotkał się z potępieniem przez brytyjskich muzułmanów. Do tego ataku doszło kilka miesięcy temu, w grudniu ubiegłego roku. Od tego czasu był spokój. To jednak stan, który może ulec w zmianie w mgnienia oku.