W Manili podczas odbicia zakładników z porwanego autobusu zginęli ludzie, to klęska operacji policji filipińskiej - uważa ekspert do spraw terroryzmu Krzysztof Liedel. Po ponad 10-godzinnej akcji uwolnienia turystów z Hong Kongu funkcjonariusze zastrzelili porywacza. Niestety, mężczyzna pozbawił wcześniej życia ośmiu zakładników.

Agnieszka Witkowicz: Czy akcję filipińskiej policji można uznać za udaną?

Krzysztof Liedel: Biorąc pod uwagę, że w wyniku przeprowadzonej operacji przez policję filipińską zginęło ośmiu zakładników, akcji nie możemy ocenić pozytywnie. Dziś operacje tzw. ratunkowe prowadzone przez pododdziały antyterrorystyczne w sytuacjach zakładniczych mają przede wszystkim ratowanie życia i zdrowia zakładników. Jeżeli giną osoby, nawet jedna, to wtedy jest to klęska takiej operacji. W tym przypadku wydaje się, że taką operację trzeba ocenić negatywnie. Jeśli zwrócimy uwagę na jej przebieg, na swoistą nieudolność, chaos, który tam był, to była to źle zaplanowana i źle przeprowadzona operacja.

Agnieszka Witkowicz: Mówi się, że ci, którzy tę operację przeprowadzali nie wzięli pod uwagę, że terrorysta był tylko jeden i zaczęli negocjacje, zamiast odbijać zakładników.

Krzysztof Liedel: Wydaje się, że od samego początku ktoś zlekceważył całą sytuację. Zakładano, że mamy tu do czynienia z sytuacją kryminalną, z osobą, która jest niezrównoważona psychicznie, która być może w wyniku negocjacji zdecyduje się na zwolnienie zakładników. Nie traktowano tego w kategoriach terroryzmu politycznego, gdzie bardzo często mamy do czynienia z żądaniami o charakterze politycznym, nierealnymi do zrealizowania. Do momentu czegoś, co się zdarzyło w samym autokarze - a czego nie przewidziano - a więc tego, że porywacz zaczął zabijać zakładników, wydawało się, że ta sytuacja zostanie rozwiązana za pomocą negocjacji. Okazało się, że albo załamanie nerwowe, albo stres, który towarzyszył porywaczowi, zdecydował się na zabijanie zakładników, a potem cała sekwencja zdarzeń była już konsekwencją tego, że doszło do zabicia zakładników.

Agnieszka Witkowicz: Alternatywny scenariusz, który przyniósłby mniej tragiczne efekty?

Krzysztof Liedel: W tego typu sytuacjach - sytuacjach zakładniczych - prowadzi się działania dwutorowo. Z jednej strony prowadzi się negocjacje. Ideałem jest rozwiązanie tej sytuacji za pomocą negocjacji: nakłonienie porywacza do uwolnienia czy też zrealizowanie jego żądań. Równolegle przygotowuje się plan fizycznego rozwiązania sytuacji. To powinien być plan, który od początku powinien być konsekwentnie przygotowywany i w sytuacji, kiedy negocjacje nie przynoszą odpowiednich efektów, należy uruchomić te procedury. Trzeba pamiętać, że w takiej operacji, kiedy się planuje odbicie zakładników trzeba przygotować także wariant rezerwowy. W sytuacji, kiedy nastąpi jakieś zdarzenie nieprzewidziane, np. zabijanie zakładników, reaguje się ad hoc, by zminimalizować liczbę ofiar. Wydaje się, że w tym konkretnym przypadku nie mieliśmy do czynienia z planowaniem tego typu operacji.

Agnieszka Witkowicz: Zawiedli decydenci? Bo sama policja wykonywała tylko polecenia.

Krzysztof Liedel: Jeśli potwierdzi się fakt, że całość sytuacji kryzysowej spoczywała w rękach lokalnej policji, a nie poddziału antyterrorystycznego przygotowywanego do tego typu sytuacji, to wydaje się, że podstawowy błąd to to, że zdecydowano się do rozwiązywania tej sytuacji siłami lokalnymi, a nie z wykorzystaniem wyszkolonego i przygotowanego do tego poddziału antyterrorystycznego, czyli tak naprawdę wydaje się, że błędy zostały popełnione w fazie decyzyjnej, planistycznej czy na poziomie strategicznym. Natomiast cała reszta była konsekwencją właśnie tego typu decyzji.

Agnieszka Witkowicz: Na początku wydawało się, że sytuację uda się opanować, że jest to przygotowane. Brat porywacza został zaangażowany do negocjacji…

Krzysztof Liedel: W godzinach porannych wydawało się, że to bardzo prosta sytuacja do rozwiązania. Żądania, które tak naprawdę były trochę oderwane od rzeczywistości - osoba, która decyduje się na negocjacje, w wyniku negocjacji decyduje się na uwolnienie kilku zakładników, dopuszcza do negocjacji bliską sobie osobę - brata… Wydawała się to dość prosta sytuacja i być może to zdecydowało, że ktoś zlekceważył tę sytuację. Wydaje się, że gdzieś na pewnym etapie negocjacje załamały się. Trzeba pamiętać, że i porywacz, i zakładnicy funkcjonowali na wysokim poziomie stresu. Być może ktoś popełnił błąd, być może któryś z zakładników zachował się agresywnie i porywacz zareagował na to zachowanie zabijając go. Cała reszta zdarzeń to konsekwencja takiego zachowania.