Dobijano wszystkich, którzy mieli przy sobie ładunek wybuchowy - mówi jeden z członków „Alfy”. - Dlatego, że ludzie mogą jeszcze odzyskać przytomność, albo mogą się u nich zacząć konwulsje. A poza tym w ogóle, żeby nikt przypadkowo nie nacisnął przycisku - pisze rosyjski dziennik "Kommiersant", relacjonując szturm komandosów na teatr.

Według gazety Federalna Służba Bezpieczeństwa przeprowadziła eksperyment na zakładnikach. Dziennik opisuje szczegóły akcji, nie jest jednak w stanie - podobnie jak inni - stwierdzić, jakiego gazu użyli Rosjanie.

Jak otrzymaliśmy plan budynku, to czekiści (popularna nazwa pracowników FSB pochodząca z czasów ZSRR) zainteresowali się, gdzie leżą skrzynki rozdzielcze i szyby wentylacyjne. W nocy jedna z grup specjalnych przedostała się na parter, gdzie znajdują się pomieszczenia techniczne. Tam wszędzie okna są większe - wzrostu człowieka - i terroryści, obawiając się snajperów, nie wchodzili tam - relacjonuje gazecie technik, jeden z cywilnych uczestników akcji.

Z zaplecza specnaz wywiercił niewielkie dziury w ścianach oraz ściankach działowych. W ten sposób udało się uzyskać dostęp do wentylacji, a także ustawić aparaturę wideo, która pozwalała kontrolować wszystko, co działo się na widowni - dodaje.

Specnazowcy ustalili, że uzbrojeni w broń automatyczną mężczyźni-terroryści znajdują się na scenie i na pierwszym piętrze zajętego budynku, zaś widownię kontrolują kobiety-kamikadze. Te ostatnie, dosłownie obwieszone ładunkami wybuchowymi stanowiły główne niebezpieczeństwo. Porozsiadały się w ten sposób, żeby przy wybuchu umieszczone na ich ciele bomby pozabijały wszystkich w sali - opowiada anonimowy rozmówca "Kommiersanta".

Kiedy w sali odezwały się serie z karabinów maszynowych, znajdowaliśmy się na zapleczu na parterze wraz ze specnazowcami. Członkowie "Alfy” zaczęli się z kimś łączyć przez radio i sądząc z rozmów, otrzymali zgodę na szturm. Specnazowcy podeszli do otworów w ścianach prowadzących do wentylacji. Niektórzy z nich zdjęli plecaki i wyjęli z nich butle przypominające butle płetwonurków, tyle że mniejsze rozmiarami i plastikowe. Co było dalej, nie wiem, bo nas cywilów wyprowadzono z budynku za kordon - twierdzi technik.

Gdy zakładnicy i terroryści leżeli nieprzytomni, na widownię weszły siły specjalne. Bojownikom elitarnej "Alfy" zrobiono zastrzyki neutralizujące działanie gazu, ale nie otrzymali ich wchodzący za nimi członkowie Specjalnego Oddziału Szybkiego Reagowania (SOBR). Mieliśmy czyścić teren za „Alfą”. Dobijać terrorystów i wyprowadzać zakładników. Tyle że sami potrzebowaliśmy pomocy. Ledwo złapaliśmy w sali powietrze i cały oddział jak na komendę zaczął wymiotować - powiedział bojownik SOBR przedstawiający się jako Aleksandr. "Kommiersant" zaznacza, że nikt z wchodzących antyterrorystów nie doznał jednak poważnych objawów zatrucia i komentuje, że gaz inaczej działał na silnych i zdrowych mężczyzn niż na skrajnie wyczerpanych ludzi w sali.

Później zaczęło się wynoszenie zakładników i dobijanie terrorystów. Tym ostatnim strzelano z bliska w skroń. Dobijano wszystkich, którzy mieli przy sobie ładunek wybuchowy. Dlatego, że ludzie mogą jeszcze odzyskać przytomność, albo mogą się u nich zacząć konwulsje. A poza tym w ogóle, żeby nikt przypadkowo nie nacisnął przycisku - mówi jeden z członków „Alfy”. W tym czasie brygady ratunkowe miały kilka, kilkanaście minut na zabranie zakładników.

"Kommiersant" nie komentuje, czy operację można uznać za sukces. Zdania w tej sprawie są w Rosji podzielone, choć większość obserwatorów wydaje się twierdzić, że ofiar mogło być - w wypadku zaniechania szturmu lub przeprowadzenia go tradycyjną metodą - znacznie więcej.

foto NTV

09:25