Tysiące ludzi zebrało się w piątek na placu Tahrir w Kairze, oskarżając armię o stagnację i niewłaściwe kierowanie krajem. "Nie widzimy żadnych zmian. Zmusiliśmy do odejścia generała Hosniego Mubaraka i w zamian mamy marszałka" - głosiły napisy na plakatach, nawiązujące do przewodniczącego rządzącej krajem Najwyższej Rady Wojskowej, marszałka Mohammeda Husejna Tantawiego. Demonstranci trzymali też w rękach zdjęcia prezydenta Mubaraka w towarzystwie marszałka Tantawiego, który był za jego rządów przez 20 lat ministrem obrony.

Około 300 demonstrantów przemieściło się w stronę ministerstwa obrony znajdującego się w sąsiedniej dzielnicy, lecz wojsko, które obstawiło teren, uniemożliwiło im dotarcie do celu.

Protestujący domagają się zakończenia procesów cywilów w sądach wojskowych. Żądają też przedstawienia przez wojskowe władze harmonogramu powrotu do rządów cywilnych. Krytykują ograniczenia w ordynacji wyborczej, w której zawarto klauzulę rezerwującą jedną trzecią miejsc dla kandydatów bezpartyjnych. Obawiają się, że tym sposobem do parlamentu mogą się dostać współpracownicy Mubaraka, którego Partia Narodowo-Demokratyczna została rozwiązana, lecz ma jeszcze duże wpływy w terenie.

"Koalicja demokratyczna", czyli sojusz wyborczy, w którego skład wchodzi coraz silniejsza partia polityczna Bractwa Muzułmańskiego i trzydziestka różnych ugrupowań politycznych, w tym laickich, zagroziła bojkotem wyborów, jeśli klauzula ta nie zostanie usunięta z ordynacji wyborczej.

Wybory parlamentarne mają się rozpocząć w końcu listopada tego roku. Terminu wyborów prezydenckich jeszcze nie ustalono.

Choć Bractwo Muzułmańskie podziela wiele żądań demonstrantów, nie wezwało swych zwolenników do przyłączenia się w piątek do zgromadzonych na placu Tahrir.