Sto szesnaście - to potwierdzona przez śledczych liczba ofiar katastrofy statku "Bułgaria" na Wołdze. Ze statku ekipy zaczęły wydobywać ciała dzieci znajdujące się na najniższym poziomie jednostki. Statek, którym płynęło ponad 200 osób, nie miał licencji na przewóz pasażerów. Jednostka nie nadała sygnału SOS, bo na statku nie było prądu.

Rodziny ofiar śmiertelnych otrzymają po milionie rubli, czyli ponad 100 tys. złotych - poinformował premier Rosji Władimir Putin. Osoby, które zostały ciężko i średnio ciężko ranne, dostaną po 400 tys. rubli (41 tys. zł.), a lekko ranni - po 200 tys. rubli (20,5 tys. zł).

Z oświadczenia Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej wynika, że na pokładzie znajdowały się 192 osoby: 23 członków załogi z czterema członkami rodzin, 15 członków personelu pokładowego i dwóch członków ich rodzin oraz 148 pasażerów.

Do tej pory potwierdzono śmierć 116 osób. Wczoraj władze Rosji informowały, że liczba ofiar śmiertelnych może wynieść 128.

Rosyjskie media piszą, że statek miał przechył na prawą burtę, gdy wyruszał w ostatni rejs, być może z powodu nieopróżnionych zbiorników ściekowych. Były też problemy z lewym silnikiem.

Statek nie mógł nadać sygnału SOS, bo na jednostce nie było prądu. Według relacji radiooperatora, który uratował się z katastrofy, generator prądu wyłączył się jeszcze zanim woda wdarła się do maszynowni. Jak wyjaśnił, techniczne problemy w tym dziale pojawiły się jeszcze podczas poprzedniego rejsu - wtedy w maszynowni wybuchł pożar.

"Bułgaria" była dwupokładowym statkiem, zbudowanym w 1955 roku w Czechosłowacji. Ta wycieczkowa jednostka wracała do stolicy Tatarstanu Kazania, gdy zatonęła w odległości ok. 3 km od brzegu. Wołga ma w tym miejscu 20 metrów głębokości.

Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew ogłosił 12 lipca dniem żałoby narodowej.