Paweł Dmitriczenko, jeden z solistów baletu moskiewskiego Teatru Bolszoj, został oskarżony o zorganizowanie ataku na dyrektora artystycznego placówki Siergieja Filina. Na początku stycznia mężczyzna został oblany kwasem solnym. Z oparzeniami trzeciego stopnia przebywa na leczeniu w Niemczech.

Dmitriczenko został oskarżony o "spowodowanie poważnego zagrożenia zdrowia". Jego dwaj wspólnicy: sprawca ataku Jurij Zarucki oraz kierowca Andriej Lipatow, który zawiózł go na miejsce zdarzenia, również usłyszeli zarzuty. Całej trójce grozi kara do 12 lat więzienia. Wszyscy trafili do aresztu. Pozostaną tam co najmniej do 18 kwietnia.

29-letni solista baletu przyznał się do zlecenia ataku. Jednocześnie zastrzegł, że chodziło mu o pobicie, a nie oblanie kwasem solnym. Gdy usłyszałem, co stało się Siergiejowi, byłem w szoku - stwierdził tancerz.

Według niego, atak miał być formą kary za nieprawidłowości i korupcję, do jakich dochodziło w teatrze.

Przedstawiciele rosyjskiej policji podkreślają, że sprawa napadu jest już wyjaśniona, a wszyscy podejrzani trafili za kraty. Mimo to wielu kolegów Dmitriczenki nie wierzy w jego winę. Jesteśmy przekonani, że doszło do gigantycznej pomyłki - powiedział tancerz Andriej Bołotin. Dmitriczenko zawsze był w otwartym konflikcie z dyrekcją, lecz za rządów Filina dostawał kluczowe role - przypomniał muzyk Roman Denisow. Jego zdaniem, przyznanie się do winy zostało wymuszone na Dmitriczence.

Ofiara niemal nie straciła wzroku

17 stycznia późnym wieczorem 42-letni Siergiej Filin, dawny tancerz, a obecnie dyrektor artystyczny baletu Teatru Bolszoj, został napadnięty przed swoim domem w centrum Moskwy. Chluśnięto mu w twarz kwasem, niemal go oślepiając.

Państwowa telewizja zasugerowała, że motywem napadu było to, że Filin nie chciał obsadzać w głównych rolach partnerki Dmitriczenki, 21-letniej solistki Andżeliny Woroncowej. Jednak według żony dyrektora sprawa ma o wiele bardziej skomplikowany charakter. Kobieta jest wręcz zdania, że w napaść na jej męża był zaangażowany ktoś jeszcze poza aresztowanymi. Ludziom, którzy pracowali lub pracują w Teatrze Bolszoj, zaczęto grozić dwa lata temu. Nie należy mówić tylko o jednym motywie. Przed śledczymi jest jeszcze dużo pracy w celu ustalenia wszystkich okoliczności - podkreśliła Maria Prorwicz.