Na polach wokół Moskwy rozmieściły się liczne jednostki wojskowe. Rosyjska stolica otoczona jest oddziałami, liczącymi w sumie około 10 tysięcy żołnierzy. Biorą oni udział w wielkiej bitwie o... urodzaj.

Na podmoskiewskich polach trwają wykopki ziemniaków, a także zbieranie marchwi, cebuli i innych warzyw. Okazuje się, że bez armii zbiory by się zmarnowały. Na terenie gospodarstwa rolnego Akatiewo, którego dyrektorką jest Nina Żukowa, żołnierze pochylają się nad rzędami świeżo wykopanych ziemniaków. Pracują tu kursanci Szkoły Łączności z Riazania, a także przyszli artylerzyści z Podniżnego Nowgorodu. "Doskonale rozumiemy, że nie jest to robota dla żołnierzy, ale nasz problem to brak rąk do pracy, na razie nie możemy zrezygnować z pomocy wojska" – twierdzi Żukowa. W Akatiewie trzeba zebrać 1000 ton ziemniaków i 5000 ton warzyw i to w ciągu 3 tygodni, bo później zaczynają się słoty i nie pomogą nawet stosowane tu holenderskie metody uprawy.

Żołnierze powołani do armii zaledwie w czerwcu są bardzo zadowoleni – nie muszą ślęczeć na kursach nad konstrukcją moździerza. "W szkole mamy 6 godzin zajęć, które ciągną się w nieskończoność, a tu czas mija prawie niezauważalnie" – mówi jeden z przyszłych sierżantów. Ponadto karmią ponoć lepiej niż w koszarach i można trochę zarobić, a jednostka będzie miała w zimie świeże warzywa. Jest tylko jeden problem - Rosja prowadzi wojnę w Czeczenii, a żołnierze zamiast uczyć się walki, by potem nie zginąć w pierwszym boju, zbierają ziemniaki. "Lecz bez "kartoszki" można zapomnieć nie tylko o Czeczenii, armia po prostu przestanie istnieć" – wyjaśniał jeden z dowodzących bitwą o ziemniaki.

Posłuchaj relacji korespondenta radia RMF z Moskwy, Andrzeja Zauchy:

12:45