Jeremy Clarkson kontratakuje. Prezenter "Top Gear", zawieszony przez BBC za rzekome pobicie producenta programu, wynajął prawników - mają oni zmusić korporację do ujawnienia osoby, która porównała Clarksona z pedofilem Jimmym Savilem. Ten nieżyjący już prezenter popularnych programów przez lata molestował dzieci. Robił to zarówno w studiach telewizji BBC, jak i w szpitalach, gdzie charytatywnie "pracował".

Jeremy Clarkson uważa, że takie porównanie jest niedopuszczalne. Chce ujawnienia źródła pomówienia, które podkreślało brak zdolności szefostwa BBC do skutecznego kontrolowania gwiazd korporacji.

Równocześnie wewnętrzne dochodzenie BBC ustala zakres winy prezentera "Top Gear", który rzekomo uderzył pięścią producenta programu. Przyczyną miał być niewystarczający - zdaniem Clarksona - posiłek, jaki zaproponowano mu po całym dniu pracy na planie filmowym w Newscastle. Clarkson miał też nazwać producenta swojego programu "leniwym Irlandczykiem", co również - według regulaminu BBC - jest niedopuszczalne.

Prezenterowi grozi wyrzucenie z "Top Gear".

Prawie milion osób podpisało już natomiast petycję wzywającą BBC do odwołania decyzji o zawieszeniu Clarksona. Program, który prowadzi on wraz z dwoma innymi prezenterami, oglądany jest na całym świecie przez 350 milionów ludzi. Przynosi stacji spory dochód. 

W przypadku zerwania międzynarodowych kontraktów na emisję "Top Gear" korporacja musiałaby zapłacić olbrzymie odszkodowania.

Z uwagi na niepoprawne politycznie poczucie humoru i zawadiacki styl życia Jeremy Clarkson ma wielu zwolenników i wielu wrogów. Dla jednych jest twarzą nowoczesnej telewizji, dla drugich - archaicznym dinozaurem, który powinien odejść.

(md)