Zabójca 11 osób i sprawca licznych zbrodni, James „Whitey” Bulger nie żyje. Jeden z najgroźniejszych mafiosów USA został zabity w zakładzie karnym w Virginii. Morderstwa 89-latka dokonano dzień po tym, jak przybył do więzienia.

"Szatan", "szczur", "tchórz" -  tak według relacji CNN podczas procesu sądowego nazywali Jamesa "Whiteya" Bulgera bliscy osób, których mafioso zabił lub skrzywdził. Bostończyk podobno nie był w stanie spojrzeć im w oczy, choć z pewnością widział wiele.

Przywódca irlandzkiej mafii przez lata terroryzował Boston. Mimo że szukało go FBI, przez 16 lat był nieuchwytny. Ostrzeżony o tym, że służby chcą go aresztować, uciekł do Santa Monica, gdzie żył ze swoją dziewczyną. Złapano go dopiero w 2011 roku. Dwa lata później został skazany na podwójne dożywocie. Niedawno zdecydowano o przeniesieniu go do więzienia w Virginii.

Na swoim sumieniu - oprócz 11 zabójstw - miał liczne wymuszenia, pranie brudnych pieniędzy, handlowanie narkotykami.

Po latach okazało się, że w latach 70 XX wieku był informatorem FBI. Śledczym dostarczał informacji o włoskiej mafii rywalizującym z jego Winter Hill Gang. 

Kiedy on był jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców w USA, jego brat został senatorem z Massachusetts.

Historia Jamesa i jego bliskich była tak intrygująca, że powstał o nim film. "Black Mass" w 2015 roku pojawił się w kinach. W rolę gangstera wcielił się Johnny Depp.


(nm)