Australijska policja przez prawie rok prowadziła jedną z największych stron z pornografią dziecięcą. Specjalna grupa zadaniowa z Queensland chciała w ten sposób dotrzeć do pedofilów. Z serwisu "Childs Play" korzystały tysiące osób.

Nie tworzymy tych stron, bo nie chcemy, by one istniały. Kiedy na nie natrafiamy, to je infiltrujemy, by potem móc je zniszczyć. Ale nigdy ich sami nie tworzymy - mówił Jon Rouse, szef specjalnej grupy, która prowadziła wielką akcję wymierzoną w międzynarodową siatkę pedofilów. Musimy działać w ten sam sposób, co przestępcy. Inaczej oni zawsze będą krok przed nami - dodał. 

Serwis "Childs Play" powstał w kwietniu 2016 roku w tzw. dark necie, do którego można dostać się tylko za pomocą specjalnych przeglądarek. Wszystkie połączenia są zaszyfrowane, przez co jest niemożliwym zlokalizowanie odwiedzających np. przez adres IP. Użytkownicy są więc niemal całkowicie anonimowi, przez co dark net stał się rajem dla przestępców. 

Policjantom udało się zidentyfikować, że za stworzeniem strony stoją Kanadyjczyk Benjamin Faulkner i Amerykanin Patrick Falte. 27-latkowie zostali zatrzymani w październiku 2016 roku. Mężczyźni wspólnie zgwałcili 4-latkę, którą "podarował im" użytkownik "Childs Play" ze stanu Virginia. Obaj zostali skazani na dożywocie. 

Funkcjonariusze przejęli ich konta w serwisie i zaczęli nim zarządzać. By udowodnić użytkownikom, że strona nie została zinfiltrowana przez służby, policjanci co miesiąc udostępniali materiały pedofilskie. Liczba użytkowników szybko rosła. Według funkcjonariuszy na stronie zarejestrowano milion kont. Było też ok. 3-4 tysięcy stałych użytkowników, z czego około 100 zajmowało się produkcją własnych pedofilskich filmów pornograficznych. 

Norwescy dziennikarze dzięki swojemu śledztwu sami odkryli, że serwis jest prowadzony przez policjantów, aczkolwiek wstrzymali się z publikacją informacji o tym, do czasu zakończenia akcji wymierzonej w siatkę zwyrodnialców. 

Serwis przestał działać 13 września. Policjanci twierdzą, że mają dowody na oskarżenie 90 osób. Dodatkowo informacje o poszczególnych użytkownikach trafiły do funkcjonariuszy na całym świecie. W jednym kraju sprawdzonych ma zostać około 900 osób. 

(az)