"Do największej liczby wypadków dochodzi przy zejściu ze szczytu. Trzeba być maksymalnie skupionym a człowiek nie ma już sił. Nie można tego porównać do niczego. Teraz można już tylko czekać i mieć nadzieję" - mówi w rozmowie z Marcinem Buczkiem reporterem RMF FM, himalaista Ryszard Pawłowski.

Marcin Buczek: Alpiniści mówią tak: masz szczyt, dopiero jak zejdziesz do bazy. Dlaczego to zejście jest akurat takie ważne?

Ryszard Pawłowski:
Zejście jest ważne, właściwie najważniejsze ze wszystkiego. Z tego, co wiem, najwięcej wypadków dzieje się właśnie podczas zejścia ze szczytu. Głównie dlatego, że jest to wielogodzinny, ekstremalny wysiłek. Często jest także bardzo duże zmęczenie. Nakłada się też na to jeszcze takie rozprężenie. Idąc do szczytu jesteśmy bardzo mocno skoncentrowani, natomiast później, może nastąpić właśnie takie odprężenie. Być może, że właśnie to olbrzymie zmęczenie się nałożyło i właśnie tutaj doszukuję się przyczyny tej niewyjaśnionej jeszcze sytuacji.

Gdzie urywa się ten ślad?

Pierwsza informacja była taka, że oni zabiwakowali na tej przełęczy. Tego nie wiemy, dlatego że z informacji wynika, że podszedł tam tragarz wysokościowy, który doszedł do tej przełęczy i stwierdził, że nikogo tam nie ma. Patrzył również w stronę szczytowej grani, ale też nikogo nie zauważył.

Ta grań szczytowa to najbardziej niebezpieczne miejsce? Pan zdobywał ten szczyt.

Ja byłem na wyprawie trzy razy, natomiast był to mój pierwszy ośmiotysięczny szczyt, który zdobyłem w roku 1984. Trzeba przyznać, że nie ma tam bardzo dużych technicznych trudności ale w każdej chwili można odpaść, bo są tam takie spiętrzenia kilku, nawet kilkunastometrowe, śnieżno- lodowe. Z tego, co wiem, to chłopcy raczej schodzili bez liny, więc mogło się coś takiego wydarzyć. Drugim zagrożeniem, nad którym dywagujemy, gdybamy, to mogła być szczelina przed spiętrzeniem, które doprowadza do tej przełęczy na grani. Tam była potężna szczelina, którą należało przekroczyć. Sam sobie tak tłumaczę, że jednak to chyba nie mogło się wydarzyć, bo zauważono by pewnie jakiś ruch, choćby "czołówki" chłopców, którzy być może chcieli schodzić po nocy. Zarówno ten  zespół, który czekał w obozie czwartym, jak i Krzysiu Wielicki, który w bazie obserwował, co się tam dzieje u góry, pewnie by coś zauważył.

Niebezpieczeństwo na tej grani wynika z tego, że jest tam ogromna przepaść?

Wynika nie tylko z tego. Wiadomo, że po tej drugiej stronie, stronie chińskiej, jest niesamowita stromizna i jeśli ktoś by spadł, taki upadek, właściwie lot do podstawy ściany, kończy się natychmiastową śmiercią. Trzeba powiedzieć, że droga zejścia ze szczytu jest ewidentna. Idzie się ściśle granią, później po dojściu do przełęczy, schodzi się już takim ogromnym, śnieżnym kuluarem w dół. Jest małe prawdopodobieństwo, żeby się pomylić i schodzić na tę drugą, przepaścistą stronę.

Teraz można już tylko czekać?


Można już tylko czekać i mieć nadzieję, że jeszcze pozytywnie się to zakończy. Natomiast można stwierdzić, że szanse są już niewielkie.