Szef sztabu głównego alarmuje, że Francja przez kryzysowe cięcia budżetowe może stracić rangę militarnego mocarstwa. Obawia się też, że żołnierzy będzie coraz mniej. Już teraz zapasy amunicji topnieją, a naprawianie samolotów i okrętów bojowych trwa coraz dłużej.

Rządowy antykryzysowy plan oszczędnościowy we Francji zakłada redukcje liczby żołnierzy i pracowników związanych z przemysłem zbrojeniowym o ponad 50 tysięcy osób w ciągu 5 lat. Szef sztabu głównego - admirał Eduard Guillaud - alarmuje, że zagraża to strategicznym interesom kraju. Po raz pierwszy od czasu profesjonalizacji armii, liczba żołnierzy francuskich sil lądowych spadnie np. poniżej 100 tysięcy. Admirał ostrzega rząd, że w tej sytuacji Francja nie będzie mogła brać aktywnego udziału w międzynarodowych operacjach zbrojnych - jak wcześniej w Afganistanie czy w Libii. Groźby pod adresem reżimów w Syrii czy Iranie staną się pustymi słowami.

Protest armii za czasów Sarkozy'ego

Już cztery lata temu francuska armia zbuntowała się przeciwko ówczesnemu prezydentowi Nicolasowi Sarkozy'emu. Tajna grupa generałów i oficerów o nazwie "Surcouf" - od nazwiska francuskiego pirata z XIX wieku - nazwała szefa państwa "dyletantem" i ostrzegła, że zapowiedziane przez niego cięcia budżetowe zagrażają bezpieczeństwu kraju. Bunt generałów wywołał wtedy zaskoczenie i niepokój.

Tajna grupa "Surcouf" oświadczyła bowiem w opublikowanym przez media liście otwartym, że zapowiedziana przez Sarkozy'ego reforma jest "pełnym sprzeczności oszustwem". Komentatorzy zastanawiali się, czy Francji grozi spisek w łonie armii. Nie ma spisku. To po prostu wyraz niezadowolenia z reformy. Znam dobrze to środowisko i mogę pana zapewnić, że jedyną konsekwencja tego wszystkiego będzie koniec kariery zawodowej członków tej grupy, jeżeli rząd odkryje ich nazwiska - zapewnił w rozmowie z korespondentem RMF FM Markiem Gładyszem znany francuski ekspert w dziedzinie obronności kraju Jean-Dominique Merchet.