Francuski minister współpracy z trzecim światem Alain Joyandet wynajął luksusowy prywatny samolot za 116 500 euro, by polecieć na jednodniową konferencję w sprawie… charytatywnej pomocy dla Haiti. Skandal polityczny, który ujawniły media, jest tym większy, że dotyczy on przyjaciela prezydenta Sarkozy'ego.

Nie ma altruizmu bez szczypty egoizmu? Oburzone francuskie media sugerują, że pan minister wziął sobie to porzekadło za bardzo do serca. Główny zainteresowany przeprasza Francuzów za to, że ich zaszokował astronomicznym wydatkiem służbowym w okresie kryzysu. Tłumaczy jednak, że musiał pospiesznie wrócić z Martyniki, gdzie odbywała się konferencja, na spotkanie z Sarkozym w Paryżu.

Według przecieków prasowych, chciał on jednak jak najszybciej dowiedzieć, czy przypadkiem nie zostanie usunięty z rządu w ramach "czystki" po miażdżącej porażce obozu prezydenckiego w wyborach regionalnych.

Teraz usunięcia go z rządu domagają się nie tylko media, ale również cześć liderów samego obozu prezydenckiego, którzy są przerażeni aferą. Inni partyjni koledzy z Unii dla Ruchu Ludowego (UMP) nieśmiało próbują go bronić podkreślając, że wcześniej Alain Joyandet nie należał raczej do "rozrzutnych" ministrów. Jeszcze inni proponują, by śpieszący się minister położył kres aferze w prosty sposób. Sugerują, że powinien zwrócić różnice pomiędzy kosztami wynajęcia luksusowego "Falcona 900" i cena biletu lotniczego w klasie biznesowej, czyli… 112 tysięcy euro.