Policyjny oddział, który odbijał zakładników z porwanego autobusu, był źle wyszkolony i uzbrojony - przyznała filipińska policja. Jej zdaniem podczas akcji zaobserwowano "pewne uchybienia". Dramat w Manili trwał ponad 10 godzin. Porywacz autobusu z turystami z Hong Kongu został zastrzelony podczas szturmu antyterrorystów. Zginęło też ośmiu zakładników.

Policja w specjalnym oświadczeniu przyznała, że oddział szturmowy nie był odpowiednio przygotowany, a jego dowódca nie posiadał wystarczających umiejętności. Policja przyznaje, że antyterroryści nie mieli też odpowiedniego sprzętu.

Policja przyznaje, że negocjacje były prowadzone w niewłaściwy sposóbrozdrażniły porywacza. Wśród licznych błędów znalazł się też brak kontroli nad tłumem.

55-letni Rolando Mendoza, zanim został zastrzelony przez antyterrorystów, przez ponad 10 godzin przetrzymywał w autobusie grupę turystów z Hong Kongu. Na początku było to 25 osób, w czasie negocjacji porywacz uwolnił dziewięcioro - sześć osób z Hongkongu i trójkę Filipińczyków, głównie kobiety i dzieci. Udało się także uciec kierowcy autobusu.