Europa ma problem z ptasią grypą - alarmują brytyjscy naukowcy. Najnowsza fala zachorowań na fermie indyków we wschodniej Anglii pokazała, że wciąż nie działa system monitorowania zachorowań dzikiego ptactwa.

Jak informuje czasopismo "New Scientist", pod koniec lutego w Rotterdamie odbędzie się konferencja poświęcona ustaleniu zasad monitorowania rozprzestrzenienia wirusa ptasiej grypy. Mają powstać jednolite zasady pobierania i testowania próbek, wzajemnego ostrzegania krajów europejskich przed zagrożeniem, a także przewidywania ewentualnych epidemii.

Doświadczenia brytyjskie potwierdzają tylko, że system nie działa. Wszak falę zachorowań poprzedziły zapewnienia służb weterynaryjnych, że na Wyspach wirusa właściwie nie ma. Badania pokazały, że na różne odmiany grypy chorował tam niespełna procent dzikiego ptactwa. Równoczesne badania w Szwecji, dotyczące ptaków na tym samym szlaku przelotów pokazały, że od 20 do 40 procent z nich było nosicielami wirusów grypy.

Trzeba odpowiedzieć na pytanie, skąd biorą się takie różnice, co zawiodło i co należy zmienić, by skutecznie chronić ludzi i ptactwo hodowlane. Wirus, który zaatakował angielskie indyki, przywędrował z dzikim ptactwem zapewne już jesienią, nie został jednak wykryty. Na taką niefrasobliwość Europa nie może sobie pozwolić.