Po wczorajszych demonstracjach w stolicy Gruzji, Tbilisi – przewodniczący tamtejszego parlamentu podał się do dymisji. "Gdyby stało się to wczoraj, to być może uspokoiłoby to tłum" – mówią nasi rozmówcy. Stanowcza reakcja policji, użycie gumowych kul i karetki, które co chwilę odwoziły rannych mieszkańców z alei Rustawelego, zdenerwowały Gruzinów jednak na tyle mocno, że wiele wskazuje na to, iż na jednej demonstracji się nie skończy. W piątek wieczorem tłum ponownie zebrał się przed budynkiem gruzińskiego parlamentu. „Usłyszcie nasz ryk” – głosi napis na jednym z transparentów przyniesionych przez młodych ludzi. O przyczynach zamieszek, napiętej sytuacji i możliwych scenariuszach dla Gruzji rozmawiamy z dr hab. Krzysztofem Federowiczem z Instytutu Wschodoznawstwa UAM w Poznaniu. "Wbrew pozorom w Gruzji nie jest tak pięknie i cudownie. Przeciętny obywatel żyje naprawdę bardzo biednie" - dodaje.

Mateusz Chłystun, RMF FM: Zacznijmy od początku. Mieszkańcy Tbilisi wyszli na ulice po tym jak rosyjski deputowany Siergiej Gawriłow usiadł w fotelu przewodniczącego parlamentu. Zanim poproszę Pana o wyjaśnienie, dlaczego tak bardzo rozsierdziło to Gruzinów, zapytam o sam ten "gest": jak możemy go rozumieć? To celowa prowokacja?

Dr hab. Krzysztof Fedorowicz: Nie wiem czy można to nazwać prowokacją. W Gruzji odbywa się teraz międzyparlamentarny kongres prawosławia, czyli zebranie deputowanych z państw prawosławnych. Częścią tej delegacji było też kilku deputowanych rosyjskich, wśród właśnie Siergiej Gawriłow, który właśnie podczas obrad usiadł na miejscu zarezerwowanym dla przewodniczącego parlamentu gruzińskiego, którego akurat nie było w kraju. To spowodowało, że część opozycyjnych deputowanych gruzińskich bardzo nerwowo na to zareagowała. Gruzini są bardzo czuli na różnego rodzaju gesty i wystarczy niewielka rzecz, głupota czasami i mamy wielkie wydarzenie, tak jak teraz. Z wystąpienia rosyjskiego deputowanego zrodziły się wielkie demonstracje, które coraz bardziej eskalują. Zwrócę jeszcze uwagę, że w trakcie kiedy ta sytuacja miała miejsce, nie było w Gruzji pani prezydent, ani przewodniczącego parlamentu. [Salome Zurabiszwilii i Irakli Kobachidze przebywali z wizytami zagranicznymi na Białorusi i w Azerbejdżanie. Obydwoje skrócili swoje wizyty i wrócili do kraju - przyp. Red.]

Najpierw zdecydowana reakcja opozycyjnych deputowanych, później mieszkańców Tbilisi...

Dlaczego tak zareagowali? Odpowiedź jest prosta. To jest związane przede wszystkim z narodowością Sergieja Gawriłowa. Jest Rosjaninem, jest osobą, która w przeszłości wypowiadała się w sposób pozytywny, jeżeli chodzi o niepodległość Abchazji i Osetii Południowej. Tu musimy pamiętać, że zgodnie z prawem międzynarodowym to jest Gruzja, to są tzw. państwa nieuznawane, mimo, że uznała je Rosja, Nikaragua, Wenezuela i kilka innych państw. Dla Gruzinów była to więc potwarz. Potwarz, że przedstawiciel państwa, które napadło w 2008 roku Gruzję zasiada na fotelu przewodniczącego parlamentu gruzińskiego i przemawia po rosyjsku.

Obywatele wyszli na ulice, chcąc szturmować parlament. Jak możemy to odczytywać? To sprzeciw wobec tego jednego gestu czy też sprzeciw wobec obecnej władzy?

I tak i nie, bo rzeczywiście była to bardzo spontaniczna, podkreślam - bardzo spontaniczna demonstracja głównie młodych Gruzinów, którzy uznali, że tak być nie może, że przedstawiciel kraju, który okupuje - powiedzmy szczerze, mamy tam do czynienia z okupacją Abchazji i Osetii Południowej przez wojska rosyjskie, mimo że Rosjanie uważają Abchazję i Osetię za niepodległe państwa. Społeczeństwu po prostu się to nie spodobało. Gruzini są bardzo czuli na takie gesty. Wyszli na ulice i stwierdzili - skoro rosyjski parlamentarzysta może zasiadać w tym fotelu, do dlaczego gruziński naród nie może w tym fotelu zasiadać. Były więc próby dostania się do parlamentu, zdobycia tego budynku. Jestem osobiście trochę zaskoczony taką brutalną i nerwową reakcją policji, która w sposób bardzo zdecydowany zaczęła tych ludzi rozganiać. To jest akcja wet za wet. Rannych, na szczęście nie ofiar, możemy już liczyć w setkach. Zobaczmy, co będzie dalej, po dzisiejszej demonstracji.

Na podstawie Pana doświadczeń, znając Gruzję i Gruzinów, demonstracje mogą eskalować?

Ważna będzie postawa pani prezydent i przewodniczącego parlamentu, którzy dzisiaj w trybie pilnym wracają do kraju. Zobaczymy, co oni zrobią [przewodniczący parlamentu Irakli Kobachidze, po powrocie do kraju podał się do dymisji - przyp.red.] Sytuacja może rozwinąć się dwojako. Albo może eskalować i wtedy możemy mieć do czynienia z próbą np. wcześniejszych wyborów parlamentarnych, bo opozycja będzie chciała pociągnięcia do odpowiedzialności tych, którzy do takiej sytuacji dopuścili. Albo sytuacja rozejdzie się po kościach - demonstracje będzie coraz mniejsze i będzie jakiś kompromis. Znając jednak mentalność Gruzinów obawiam się jeszcze większej eskalacji. To też dlatego, że to oczywiście nie jest zryw tylko przeciwko temu rosyjskiemu deputowanemu, ale to też protest przeciwko obecnym władzom. Wbrew pozorom w Gruzji nie jest tak pięknie i cudownie. Przeciętny obywatel żyje naprawdę bardzo biednie. Być może część z państwa słuchaczy i czytelników była w Gruzji i widziała kraj z perspektywy zachodniego turysty, ale zaświadczam, że większość mieszkańców kraju nie zarabia na tym. To jest tylko Tbilisi i okoliczne miasta, a przeciętny Gruzin ledwo wiąże koniec z końcem i to go najbardziej interesuje. Dlatego myślę, że to też "wyleje" się na ulice, mamy rok do wyborów parlamentarnych w Gruzji i jeśli to wszystko będzie eskalowało - moim zdaniem może dojść do przedterminowych wyborów.

W kontekście międzynarodowym, a właściwie gruzińsko-rosyjskim - czego oczekują teraz Gruzini?

Dla Gruzinów nie ma tu jakiejkolwiek dyskusji czy Abchazja i Osetia Południowa są gruzińskie. Dla nich to po prostu jest Gruzja. Tutaj nie ma więc żadnej dyskusji. Oni by chcieli rozwiązania tego problemu w postaci wyrzucenia wojsk rosyjskich z Abchazji i Osetii i rozpoczęcia rozmów na temat chociażby konfederacji gruzińsko-abchaskiej tak jak to kiedyś było proponowane. Gruzja to jest kraj paradoksów, bo z jednej strony te relacje między Gruzją a Rosją są teraz napięte i teraz pewnie będą jeszcze bardziej napięte, a z drugiej strony w Gruzji mamy coraz więcej turystów z Rosji, którzy przyjeżdżają i zakładają swoje firmy, robią interesy, przyjeżdżają na wakacje. Inna kwestia to bardzo dobre relacje między gruzińską cerkwią prawosławną a rosyjską cerkwią prawosławną. To jest zupełnie w opozycji z relacjami politycznymi. Czasami jest nam ciężko tą europejską logiką wyjaśnić te kwestie. Gruzini podobnie jak większość narodów na Kaukazie są nieprzewidywalni i my możemy jedynie gdybać i przewidywać, a oni zrobią co uznają za stosowne.

Jakie powinny być Pana zdaniem reakcje dyplomatów - polskich, europejskich? I czy w ogóle powinny już teraz nastąpić? Pamiętne wystąpienie ś.p. Lecha Kaczyńskiego w 2008 roku bardzo pozytywnie zapisało się w pamięci Gruzinów...

To jest ciężka sytuacja, bo każdy głos zabrany w tej sprawie, może być odczytany przez jedną i drugą stronę jako próba wtrącania się w wewnętrzne sprawy. To są kwestie, które Gruzini sami między sobą powinni załatwić. Co może zrobić Europa? Jedynie apelować o uspokojenie tych nastrojów, jeszcze raz głośno powiedzieć o kwestii Abchazji i Osetii, że są to terytoria okupowane. Ta sytuacja, która została sprowokowana albo nie - trudno to dziś ocenić - ona ma za zadanie pokazać Gruzję jako kraj rozchwiany politycznie, niestabilny. Tu bym upatrywał celu, w tym właśnie, jeżeli rzeczywiście ktoś to zrobił specjalnie. Chodziło o to, by pokazać jak łatwo i w prosty sposób można zdestabilizować sytuację polityczną w tym kraju. I to wcale nie jest powiedziane, że strona rosyjska musi być za to odpowiedzialna. Proszę zwrócić uwagę, że na gruzińskiej scenie politycznej też mamy dosyć ciężką walkę polityczną i tu może chodzić też o wyeliminowanie jednej czy drugiej strony. Tak czy inaczej - mleko się rozlało. Teraz trzeba je posprzątać albo je wypić. Znając Gruzinów może to być jednak trudne do zrobienia. 

Opracowanie: