"Okazało się, że nic nie było uzgodnione, nic nie było dopięte i trzeba było się rozstać w płaczu" – opisuje w rozmowie z RMF FM profesor Waldemar Dziak, orientalista, ekspert ds. Korei Północnej i Chin, autor wielu książek o tych krajach. Jak prognozuje – kolejnego szczytu najpewniej nie będzie, a ten, który odbył się w Wietnamie był wielkim nieporozumieniem.

Rozmowy Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem to było już drugie tego typu spotkanie - pierwsze, przez wielu określane "przełomowym" odbyło się 12 czerwca 2018 roku w Singapurze. Tym razem przełomu nie było - spotkanie skończyło się bez wspólnych konkluzji i podpisanego porozumienia. Szczyt został też o kilka godzin skrócony, przywódcy nie zjedli zaplanowanego wcześniej wspólnego obiadu ani nie wystąpili na wspólnej konferencji prasowej.

W samotnym wystąpieniu Donald Trump mimo to przekonywał - to nie było nagłe zerwanie rozmów, atmosfera była przyjazna, czasem trzeba odejść od stołu - później dodał jednak, że Kim Dzong Un postawił niemożliwe do zrealizowania żądania - Korea Północna chciała zniesienia wszystkich sankcji, ale nie mogliśmy się na to zgodzić. Sankcje pozostają w mocy - mówił amerykański prezydent.

Dyplomacja zawiodła

Według Waldemara Dziaka fiasko szczytu to przede wszystkim porażka amerykańskiej dyplomacji - taki szczyt jest przecież przygotowywany przez kilka miesięcy, ministrowie, doradcy i eksperci ustalają szczegóły... na szczycie jest tylko dopięcie, podpisanie porozumienia i koniec - opisuje profesor Dziak - tymczasem okazuje się, że nic nie było uzgodnione, nic nie było dopięte i trzeba było się rozstać w płaczu, każdy pojechał we własną stronę - dodaje.

Co więcej, razi brak jakichkolwiek, nawet małych kroków do przodu - jeszcze przed szczytem głośno mówiło się o możliwości ogłoszenia zakończenia wojny, albo decyzji o otwarciu biur kontaktowych, amerykańskich w Pjongjangu i koreańskiej w Waszyngtonie. Nic takiego się nie wydarzyło - a to spory zawód m.in. dla Korei Południowej, która mocno liczy na postępy w rozmowach Trump-Kim.

Jeżeli ktoś zwyciężył, to był to Kim Dzong Un - przekonuje Dziak.On doskonale wie, w jakiej sytuacji jest Trump, że zwłaszcza teraz, kiedy zaczyna się kampania wyborcza w USA oczekuje sukcesu...więc po co dawać mu sukces? ­- pyta ekspert. Jak mówi, Kim Dzong Un doskonale wie, że ma za sobą Chiny i Rosję, które oficjalnie domagają się zniesienia wszystkich sankcji wobec Korei Północnej - jeśli Amerykanie by to zrobili, wtedy nie mają żadnej karty przetargowej. Wszystkie atuty są w ręku Kim Dzong Una, który gra z Chinami... a klucze do rozwiązania północnokoreańskiego problemu atomowego leżą w Pekinie - zaznacza. Bez wsparcia Chin Trump nie jest w stanie wywrzeć skutecznej presji na Pjongjang.

Sankcje-widmo i kiepskie perspektywy

Dlaczego sankcje amerykańskie wobec Korei Północnej nie zadziałały tak, jak powinny? Bo Chiny i Rosja faktycznie się do nich nie przyłączyły, a raczej przyłączyły, ale z dużym niesmakiem, dużą niechęcią - opisuje Dziak - kto pojechałby dziś na granicę Chiny-Korea Płn. zobaczyłby, jak tam wszystko kwitnie, jak sprawnie przechodzi kontrabanda... nieprzypadkowo w języku dyplomacji o tej granicy mówi się "durszlak" i "sito" - podkreśla.

Do kolejnego, trzeciego spotkania z Kim-Dzong Unem... może w ogóle nie dojść. Poważnie wątpi w to Waldemar Dziak, według niego żadna ze stron nie ma już po prostu z czego ustąpić. Amerykanie nie zamierzają rezygnować z sankcji, a Pjongjang nie chce oddawać swojego jedynego atutu. ­Trzeci szczyt? Niemożliwy, w jakiej sprawie? Koreańczycy naprawdę nie chcą mówić o denuklearyzacji, bo to jest dla nich jedyne narzędzie przetrwania. Kto spotykałby się z Kim Dzong Unem, gdyby nie miał broni atomowej? To byłby biedny, malutki kraj na krańcu świata. A tak, zamiast tego zagraża światu -  podsumowuje naukowiec.

Opracowanie: