Dwaj kandydaci w wyborach prezydenckich w Egipcie zadeklarowali, że zawieszają kampanię wyborczą w odpowiedzi na walki, które wybuchły w Kairze. Uczestnicy marszu, którzy domagają się zakończenia rządów wojska, zostali zaatakowani przed ministerstwem obrony. Z najnowszego bilansu wynika, że w starciach zginęło 20 osób.

Kilkuset demonstrantów rozbiło miasteczko namiotowe obok ministerstwa. Dziś rano zostali zaatakowani przez napastników uzbrojonych w pałki, kamienie i koktajle Mołotowa. Według źródeł w szpitalu polowym, który powstał w pobliżu walk, zginęło 20 osób. Ministerstwo zdrowia informowało tymczasem oficjalnie o dziewięciu zabitych. Rannych zostało kilkadziesiąt osób.

Egipska armia poinformowała, że rozmieściła więcej wojska, które ma opanować sytuację w pobliżu budynku ministerstwa. Jak głosi oświadczenie armii, w okolice walk skierowano osiem transporterów opancerzonych, których zadaniem jest opanowanie walk między demonstrantami, a nie "rozproszenie pokojowych demonstracji". Jednak protestujący zaatakowali siły zbrojne. Te otrzymały rozkaz pozostania na pozycjach - poinformowano.

Wielu z protestujących to zwolennicy salafity Hazema Abu Ismaila. Ten prawnik i kaznodzieja został ostatnio wykluczony z kandydowania w majowych wyborach prezydenckich, ponieważ jego matka ma podwójne egipsko-amerykańskie obywatelstwo.

Zawiesili kampanię

Na 48 godzin w "geście solidarności z demonstrantami" kampanię zawiesił kandydat Bractwa Muzułmańskiego Mohamed Mursi. Z kolei wykluczony z Bractwa i uważany za umiarkowanego - islamista Moneim Abul Futuh, wstrzymał kampanię tylko na środę. Pierwsza tura wyborów prezydenckich ma odbyć się 23 i 24 czerwca.