Co najmniej troje działaczy oskarża szefa Erica Breteau o to, że ich oszukał. Dlatego wszyscy zostali najpierw skazani w Czadzie na osiem lat przymusowych robót, a teraz czekają w podparyskim więzieniu na decyzję francuskiego sądu o "zastępczej" karze, która czeka ich w ojczyźnie.

Działacze twierdzą, że ich szef zapewniał, że zorganizowana przez niego operacja ratowania sierot z Darfuru jest jak najbardziej legalna i że popiera ją prezydent Sarkozy. Później okazało się, że wszystko było nieprawdą. Dzieci nie pochodziły z ogarniętego wojną sudańskiego Darfuru, tylko z Czadu, nie były sierotami, próba przetransportowania och do Francji nie była legalna i Nicholas Sarkozy jej nie popierał.

Komentatorzy podejrzewają, że członkowie organizacji zrzucają całą winę na szefa po to, by wywalczyć dla siebie niższy wymiar kary.

Skargi sądowe przeciwko organizacji "Arka Zoe" wniosły również francuskie rodziny, które zapłaciły jej za możliwość adopcji dzieci z Darfuru.

Szóstkę Francuzów aresztowano 25 października, gdy próbowali wywieźć z Czadu do Europy 103 dzieci w wieku od roku do 10 lat. Oskarżono ich o "oszustwo" i "usiłowanie uprowadzenia dzieci". Francja potępiła akcję organizacji "Arche de Zoe", lecz sprawa

zaostrzyła stosunki Paryża z jego dawną kolonią przed planowanym rozmieszczeniem w Czadzie unijnych sił pokojowych. Mają się one zajmować ochroną uchodźców z Darfuru.