Fala strajków, demonstracji i starć ulicznych nasila się we Francji już od półtora miesiąca. W wielu innych krajach Unii Europejskiej przeprowadzono już dużo bardziej radykalne reformy emerytur, ale nie wywołało to podobnej lawiny protestów.

Dlaczego nad Sekwaną jest inaczej? To francuska metoda negocjacji związkowców z władzami - najpierw paraliżują cały kraj, a rozmawiać chcą dopiero później - ironizuje renomowany paryski politolog Dominique Moisi.

Według Moisi, francuscy związkowcy zachowują się nieodpowiedzialnie, bo wiedzą, że reforma emerytur jest konieczna. Ale równie nieodpowiedzialnie zachowuje się prezydent Sarkozy i francuski rząd. Ta dziwna metoda negocjacji stała się już naszą tradycją. Francuzi uwielbiają demonstracje i strajki. Powoduje to autorytarne reakcje władz, a to z kolei zaostrza fale społecznych protestów. Jeżeli chodzi o same emerytury, to stały się one świętością dla Francuzów, dla których odpoczynek i czas wolny są czymś najważniejszym - ważniejszym od wymogów ekonomii. Moi rodacy stracili chęć osiągania sukcesów w coraz trudniejszych warunkach rynkowej konkurencji - zaznacza Moisi.

Politolog przepowiada, ze Nicolas Sarkozy nie ugnie się pod presja strajków i demonstracji - reforma emerytur zostanie we Francji wprowadzona. Będzie to jednak - jego zdaniem - "pyrrusowe zwycięstwo" prezydenta, bo przegra on z tego powodu najbliższe wybory. I Francuzi osiągną to, czego chcą naprawdę - pozbędą się znienawidzonego szefa państwa.

Moisi sugeruje, że reforma emerytur jest dla milionów Francuzów tylko pretekstem. Francuzi jeszcze ostrzej mówią "nie" Sarkozy'emu niż samej reformie emerytur. Odrzucają propozycje ekipy rządzącej, bo mają już jej dość. Sadzę, że rząd wygra bitwę o emerytury. Rewolucja Majowa z 1968 roku się nie powtórzy, bo realia są dzisiaj zupełnie inne. Ludzie bardzo ucierpieli z powodu kryzysu ekonomicznego i po prostu nie stać ich, by zorganizować np. bezterminowy strajk generalny. Wiele osób demonstruje, ale dużo mniej strajkuje - nie chcą bowiem, by stopniała ich pensja. Myślę, że obóz prezydencki wygra bitwę, ale przegra wojnę - tzn. wybory za półtora roku - z powodu reformy, która wcale nie jest zbyt radykalna - podsumowuje.