Milion Polaków wyjechało z kraju za pracą. Najwięcej pracuje w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Statystyki wskazują, że ludzie ci w większości nie żałują takiej decyzji – często ciągną za sobą następnych. Są jednak i tacy, którym się nie udało. Oni często dołączają do grona bezdomnych.

Polacy na Wyspach znajdują się często w zupełnie skrajnych sytuacjach. Z jednej strony zaledwie ośmiu na stu 135 Polaków ankietowanych przez reporterów BBC żałuje przyjazdu do Wielkiej Brytanii. 60 procent ze względu na warunki pracy, mieszkanie czy życie towarzyskie czuje się w Wielkiej Brytanii lepiej niż w Polsce. Co czwarty jednak zarabia poniżej ustawowej godzinowej stawki, czyli mniej niż 5 funtów.

Na ulicach Londynu jest aż ponad 400 polskich bezdomnych. Szacunki dotyczące całej Wielkiej Brytanii są rozbieżne – MSZ mówi o 2-3 tysiącach, organizacje charytatywne o 100 tysiącach. W Wielkiej Brytanii obecnie nawet do 100 tysięcy Polaków może być w trudnej sytuacji, to znaczy nie posiadać stałego źródła utrzymania, mieszkać w pustostanach czy nawet na ulicach - opowiada Ewa Sadowska z Fundacji Pomocy Wzajemnej „Barka”.

Bezdomni emigranci potrzebują odpowiedzi na bardzo proste pytania. Gdzie mogą zadzwonić, jak zostaną oszukani? Gdzie szukać uczciwych pracodawców? Takich informacji nie ma w tym momencie, a jeżeli są to nie w języku polskim - podkreśla przedstawicielka fundacji.

MSZ zaś proponuje zorganizowanie wspólnie z Ministerstwem Pracy akcji informacyjnej, w czasie której imigranci mają się dowiedzieć, ile kosztuje wynajęcie mieszkania w Londynie, za ile można przeżyć dzień i gdzie szukać pomocy.

Dziś jednak polscy dyplomaci nie mogą wiele zrobić dla potrzebujących pomocy Polaków. Zgodnie z prawem, taki imigrant może otrzymać pożyczkę finansową – jeżeli jest w bardzo złej sytuacji, może jej nie spłacać. Warunek to chęć powrotu do kraju. Na tym pomoc się kończy, bo konsulat tłumaczy, że nie jest instytucją charytatywną i np. nie zajmuje się szukaniem pracy czy mieszkania.

Problem bezdomności Polaków za granicą się nasila – przyznaje Krzysztof Zębala z departamentu konsularnego MSZ. W związku z tym ministerstwo chce intensywniej współpracować z brytyjskimi i polskimi organizacjami pozarządowymi. Oferuje pomoc językową i logistyczną.

Na razie imigranci radzą sobie zatem, jak mogą - 9 z każdych 10 osób przychodzących do garkuchni przy kościele metodystów St. Saviour's and St. Mary's w londyńskiej Hammerstmith to właśnie Polacy.

Dlaczego tego typu jadłodajnia jest w kościele protestanckim, a nie np. w katolickim? Takich ośrodków oni nie są w tego typu kościołach. Dwa, oni nie są zbyt mile widziani. Inna rzecz, że oni nie chcą się kontaktować z polskimi kościołami, z grupami AA – na przykład, bo się czują zawstydzeni całą sytuacją i tym, co ich spotkało - mówi pomagająca Polakom Anna Majcherek.

I choć dostają tam różnorodną pomoc, to wszystko to – jak mówią pracownicy - nie załatwia sprawy. Jest masa problemów, które oni tu spotykają, z którymi nie dają sobie rady, bo przede wszystkim nie znają języka. Schodzą na ulicę, zaczynają pić, a po trzech miesiącach życia na ulicy jest naprawdę bardzo ciężko kogoś stamtąd wyciągnąć - opowiadają.

Wielokrotnie spotkałem się z takim twierdzeniem, że tutaj są psy i koty traktowane lepiej, niż nowi członkowie Unii Europejskiej - mówi zaś rozgoryczony Grzegorz. Jako główny problem wskazuje nieznajomość języka.

Zobacz również:

I teraz co, wracać do punktu wyjścia? Po tylu trudnych sytuacjach? Mimo wszystko to miasto mnie uczy i ja uczę się tego miasta, i jestem przekonany, że ja się w tym mieście znajdę - mówi Michał. Tłumaczy, że zmiana miejsca niczego nie zmieni, bo jeżeli nie odnajdzie się na Wyspach, to nie odnajdzie się również w Polsce. Na razie śpi nad kanałem – podobnie jak jego przyjaciel. Kiedyś był wicedyrektorem zupełnie przyzwoitej firmy. Jest to facet szalenie elokwentny, inteligentny, tylko że zdziczał, bo jest tutaj 10 lat - opowiada Michał.