Brytyjczyk Henry Worsley, który samotnie próbował przejść przez Antarktydę, nie żyje. Do ustanowienia rekordu zabrakło mu zaledwie 30 mil. Były żołnierz brytyjskiej jednostki specjalnej SAS zorganizował wyprawę, by wesprzeć finansowo fundację charytatywną.
Henry Worsley w ciągu 71 dni przebył samotnie 913 mil. Niestety, pod koniec wyprawy, mocno opadł z sił i przez dwa dni nie opuszczał namiotu. W końcu z powodu wycieńczenia i odwodnienia organizmu zdecydował się wezwać pomoc. Śmigłowcem został przetransportowany do szpitala w Punta Arenas w Chile. Tam okazało się, że doszło infekcji, a w efekcie do zapalenie otrzewnej. Lekarzom nie udało się uratować życia Henry’ego. Mężczyzna zmarł w niedzielę, w szpitalu. Miał 55 lat. Przy Henrym do ostatnich chwil czuwała jego żona.
Jako oficjalną przyczyną zgonu podano - niewydolność organów.
Żal z powodu śmierci Worsleya wyraził sam książę William. "Ja i Harry z przykrością przyjęliśmy informację o śmierci Henry’ego Worsleya. To człowiek, który pokazał wielką odwagę i determinację" - oświadczył książę William.
Jednocześnie przypomniał, że Henry Worsley zbierał pieniądze dla Endeavour Fund, fundacji charytatywnej zarządzanej przez brytyjską rodzinę królewską.
Dzięki wyprawie Worsleya, na konto fundacji wpłynęło 106 tys. funtów od darczyńców zainteresowanych sprawą. Fundusze zostaną przeznaczone na rehabilitację brytyjskich żołnierzy.
Henry Worsley wędrował przez skutą lodem Antarktydę przez 71 dni. Ciągnął za sobą sanie z namiotem, zapasami żywności i wyposażeniem. Znosił temperatury dochodzące nawet do -44 stopni Celsjusza. Do pobicia rekordu - bycia pierwszym człowiekiem, który samotnie przebył pieszo Antarktydę - dzieliło go jedynie 30 mil.
Źródło: The Telegraph
(hk)
