Siedem osób zginęło w północnej części stanu Nowy Jork w USA z powodu burzy śnieżnej. Intensywne opady śniegu sparaliżowały ruch na drogach, wielu ludzi zostało uwięzionych w domach, zamknięto też szkoły. Tymczasem nad region nadciąga już kolejna fala śnieżnych zamieci.

W rejonie miasta Buffalo po śnieżycach zaspy mają prawie 2 metry wysokości, a dziś ma spaść kolejny metr śniegu. Według meteorologów śnieżyce spowodowane są przez tzw. efekt jezior - kiedy zimny front, któremu towarzyszą silne wiatry, przechodzi nad cieplejszymi Wielkimi Jeziorami.

Z powodu śnieżyc w stanie Nowy Jork zginęło już siedem osób - pięć na atak serca, jedna w wypadku samochodowym, inna uwięziona w swoim aucie. Wielu mieszkańców regionu przez śnieg nie dotarło do pracy, a często wręcz nie było w stanie opuścić domu czy samochodu. Drużyna koszykarek z Niagara University przez blisko 30 godzin była uwięziona w autobusie i musiała topić śnieg, by mieć coś do picia, a ciężarna kobieta urodziła dziecko na lokalnej komendzie straży pożarnej, bo nie mogła się dostać na czas do szpitala.

Gubernator stanu Andrew Cuomo poinformował, że do środowego popołudnia wszystkie osoby uwięzione w samochodach, o których wiedziały służby, zostały uwolnione. Według niego, sprzątanie śniegu może potrwać nawet 4-5 dni. Przestrzegł też, że zapowiadane na weekend nieznaczne ocieplenie może doprowadzić do podtopień. Meteorolodzy nie wykluczają, że z końcem tygodnia zacznie padać deszcz.

(bs)