Rektorzy brytyjskich uniwersytetów apelują do ministra oświaty. Domagają się zablokowania działalności firm, które oferują studentom wypracowania za pieniądze.


Na licznych stronach internetowych można zamówić dowolny esej. Średnio kosztuje 65 funtów, ale jego cena zależy od długości, tematu i terminu wykonania zadania.

Taka nieuczciwość jest trudna do wykrycia przez profesorów, a jak twierdzą władze wyższych uczelni, obniża znaczenie dyplomów jakie studenci otrzymują po zakończeniu studiów. Dlatego domagają się zakazania działalności takich firm i zablokowania możliwości znalezienia ich w wyszukiwarkach internetowych.

Według opublikowanych danych, 15 proc. studentów na Wyspach Brytyjskich płaci w ten sposób za wypracowania. Co więcej, działalność takich firm jest zupełnie legalna. Studentom, którzy przyłapani zostaliby na gorącym uczynku, grozi natomiast wydalenie z uczelni.

Powszechnie stosuje się na uniwersytetach oprogramowanie, które sprawdza, czy studenci nie popełniają plagiatów, na przykład kopiując w całości bądź część opracowań, które dostępne są w internecie. Ale wobec esejów napisanych przez kogoś innego - zazwyczaj absolwenta uczelni, kogoś kto już uzyskał dyplom  - jest to praktycznie niemożliwe. Niektóre firmy oferują nawet bezpośredni kontakt z piszącym. Można z nim ustalić wiele szczegółów, a za konkretną kwotę mieć kontrolę nad powstającym wypracowaniem. Nawet złudzenie, że samemu się je pisze.

Oferta jest olbrzymia, od krótkich esejów począwszy, po całe prace licencjackie czy magisterskie kończąc. Tu praktycznie nie ma ograniczeń. Firmy te nazywane są potocznie fabrykami wypracowań. Mogą być jednoosobowe lub angażować kilka osób. Z uwagi na popyt zupełnie dobrze zarabiają.

Zdaniem rektorów wyższych uczelni, najważniejsze, by uniemożliwić studentom dostęp do takich źródeł, a firmy zdelegalizować.

Różny jest standard oferowanych prac. Niektóre są napisane bardzo profesjonalnie, ale wiele z nich powstaje po najmniejszej linii oporu - byle zapewnić klientowi zaliczenie.

(j.)